Hurts wystąpili w Poznaniu

Równo wpół do dziewiątej dobiegły nas dźwięki intra „Surrender”, które płynnie przeszło w dobrze przyjęty singiel „Some Kind of Heaven”. Przez kilkadziesiąt pierwszych sekund Theo (wokal) i Adam (gitara, klawisze) grali zza wielkiej firany, która efektywnie została opuszczona w dół podczas refrenu, zmniejszając dystans między zespołem a słuchaczami.

„Some Kind of Heaven” nie było – łatwo przewidzieć – jedyną kompozycją z „Surrender”, czyli płyty, która nieco podkopała moją wiarę w duet. Koncerty jednak mają to do siebie, że wszelkie uprzedzenia potrafią zniknąć, zostawiając miejsce dobrej zabawie. Tym bardziej, że utwory z nowego albumu Hurts stworzone zostały do tego, by nasze nogi nie postały długo w miejscu. Co zespół nam zaprezentował? Oprócz wcześniej wspomnianych piosenek usłyszeliśmy jeszcze sześć nowości. Nieźle wypada wersja live „Why”, mocniejsza aranżacja „Weight of the World” czy singlowe „Rolling Stone” i „Lights”. Pozytywnym zaskoczeniem było kapitalne wykonanie „Wings” oraz szlachetniejsze oblicze „Nothing Will Be Bigger Than Us”.

Gdy kilka tygodni temu przeglądałam setlisty z koncertów Hurts z innych miast, zauważyłam śladowe ilości piosenek z mojego ulubionego krążka duetu – „Exile”. W Poznaniu Theo i Adam przypomnieli jednak „Sandman”, „Somebody to Die For” oraz porywające „Miracle”. Nie mniejszym wzięciem niż „Surrender” cieszyła się debiutancka płyta Brytyjczyków, „Happiness”, która w Polsce szybko stała się bestsellerem. Duet musi mieć do niej niezwykły sentyment, bo aż osiem kompozycji zagranych podczas koncertu pochodziło z niej. Nie zabrakło więc „Sunday”, „Better Than Love” i „Blood, Tears & Gold”. Pojawiły się także balladowe „Illuminated” (wsparte światełkami z naszych telefonów, rozjaśniających halę) oraz dwa nie-singlowe kawałki („Evelyn” i nie często wykonywane „Affair”). Nawet jeśli komuś udało się cały koncert przespać, nie sposób było nie obudzić się na chóralnie odśpiewanym „Wonderful Life” oraz „Stay”, które pięknie zamknęło cały występ.

Koncert byłby tylko koncertem, gdyby nie kilka szczegółów, które uczyniły te show takim, które będę pamiętać do końca życia. Przede wszystkim spisała się publiczność, która w większej mierze składała się z osób, które faktycznie wiedziały, po co wyszły w niedzielę z domu. Mało kto stał bez ruchu w miejscu. Hurts nie urządzali sobie wprawdzie długich pogadanek, ale co jakiś czas dawali nam odczuć, że koncert dla polskiej publiczności to dla nich przyjemność. A ta lubi zaskakiwać swoich ulubionych wykonawców. Długo nic nie przebije reakcji Theo, który po zobaczeniu rzeszy kartek z napisem „Hurts Are Our Wings” wypuścił z ręki mikrofon.