RECENZJA: Panic! At The Disco – Death Of A Bachelor

Panic_at_the_Disco_Death_of_a_BachelorArtysta: Panic! At The Disco
Tytuł: Death Of A Bachelor
Premiera: 15.01.2016
Wytwórnia: Fueled By Ramen, DCD2 Records
Gatunek: Pop Rock
Single: Hallelujah, Victorious, Emperor’s New Clothes

Najlepsze: Hallelujah, Emperor’s New Clothes, Death Of A Bachelor, LA Devotee
Najgorsze: Golden Days, Impossible Year

Czy Panic! At The Disco to jeszcze zespół? Odpowiedź brzmi nie. Brandon Urie pożegnał się ze swoimi kolegami i występuje teraz solo. Jednak ostatni album Death Of A Bachelor nagrał pod szyldem grupy, chociaż mógł to zrobić pod własnym nazwiskiem. Ale wiadomo – wyrobiona marka, z czego trudno jest zrezygnować. Dowodzić tego może pozycja na Billboard 200, gdzie album znalazł się na 1 miejscu. Ja na rankingi macham ręką. Przyznam się, że z ich poprzednimi płytami mam pewien problem. Podobały mi się tylko single a reszta jakoś przeleciała bez echa. Czy tym razem też tak będzie?

Wita nas utwór Victorious, który jest szaleńczo energetyczny. Na początku nijak do mnie nie trafiał. Inni go uwielbiali a ja się zastanawiałam – nad czym oni się tak zachwycają? Musiałam do tego „dojrzeć”. Dziś uważam, że piosenka jest całkiem niezła, jednak wciąż nie należy do moich faworytów. Przede wszystkim świetna gra gitar. Kiedy pierwszy raz usłyszałam singiel Hallelujah, to oszalałam ze szczęścia. Strasznie wkręcił mi się ten kawałek i nie mogłam przestać go słuchać. Rock przemieszany z nutką gospelu w refrenie, to jest właśnie to! Grzesznicy wstaną pewnie, ale po to by świetnie się przy nim bawić!

All you sinners stand up, sing hallelujah (hallelujah!)
Show praise with your body
Stand up, sing hallelujah (hallelujah!)
And if you can’t stop shaking, lean back
Let it move right through ya (hallelujah!)
Say your prayers
Say your prayers
Say your prayers
(Hallelujah!)

Jeśli chcecie złapać na chwilę oddech – zapomnijcie o tym. Emperor’s New Clothes. Będzie jeszcze głośniej i więcej wrzasków. Po dwóch przesłuchaniach już potrafiłam go zaśpiewać równo nie jąkając się. Właśnie tak on się wkręca. W pewnym momencie wydaje się, że to już koniec, jednak jest to zmyłka. Tymi swoimi wrzaskami Brandon chyba chce się wyładować. Dla nieoswojonych z takimi brzmieniami może się to wydawać minusem. Na tle innych kompozycji na pewno wyróżnia się tytułowy numer Death Of A Bachelor. Nazwałabym go nowoczesnym retro. Wokalista naprawdę świetnie w nim wypadł i szczerze powiedziawszy chciałabym od niego otrzymać w takich brzmieniach kolejny album. To by dopiero było coś. Swingowe Grazy=Genious przyśpiesza jeszcze tempa. Niestety co do niego mam mieszane uczucia.

Słuchając LA Devotee czuje się jakby się znalazło się w Los Angeles i przed oczami widziało się te wszystkie drogi ozdobione palmami i czarującym zachodem słońca. Ah, drinka poproszę! Natomiast House of Memories jest okraszony tajemniczym klimatem. Po prostu czarna magia.

Wszystkie utwory wydają mi się strasznie głośne. Ciężko za nimi nadążyć. Wokal Brendona jest bez zarzutu, jednak czasem za bardzo z nim przesadza. Trochę za dużo tu się dzieje. Czekałam na ten album z niecierpliwością, bo chciałam się przekonać, czy znów będzie powtórka z rozrywki. Jednak jest postęp. Nie tylko podobają mi się single, ale też i inne kawałki. Mimo, że czuję, że przytłaczają mnie swoim rytmem. Ale to nic. Z miłą chęcią ją nabędę i zobaczę na półce wśród innych moich płyt. Jeśli wy potrzebujecie się rozkręcić, to przy tym wydawnictwie na pewno tak będzie.