RECENZJA: Rag’n’Bone – Human

ragnbone-man-human-album

Artysta: Rag’n’Bone
Tytuł: Human
Premiera: 10.02.2017
Wytwórnia: Sony Music Entertainment
Gatunek: Soul, Blues
Single: Human, Skin

Rory Graham znany bardziej pod pseudonimem Rag’n’Bone, zdobywca tegorocznej nagrody BRITs Critics Choice Awards, wydał wreszcie album na który czekało wielu. Jeszcze przed dwoma miesiącami w ogóle nie kojarzyłam gościa. Na wielu stronach pojawiało się o nim sporo artykułów, więc wreszcie się o nim dowiedziałam. Patrząc na jego zdjęcie myślałam, że to jakiś kolejny raper. A tu jaka niespodzianka! Facet zajmuje się soul’em i blues’em. I o dziwo ze słuchu kojarzyłam jego hitowy singiel. Moje kolejne „spotkanie” z jego następnym kawałkiem sprawiło, że bardziej się nim zainteresowałam i byłam ciekawa co przedstawił na swoim tak głośno zapowiadanym debiucie Human. Wersja deluxe zawiera aż 19! utworów. Ja na razie postawiłam na standardową. Zobaczmy co my tu mamy.

Leci w słuchawkach jeden kawałek za drugim. A ja sobie myślę, gdzie jest początek a gdzie koniec? Problemem w tej płycie jest to, że każda piosenka brzmi prawie tak samo. Wręcz prosto, bez żadnych szaleństw. Tytułowy singiel Human, który zrobił furorę wyróżnia się ze wszystkich najbardziej. Rzuca się tu najbardziej jego mocny wokal z nutką agresji. Kolejny utwór, który promuje wydawnictwo Rory’ego został Skin, który od razu zdobył moje serce. Po prostu piękna, emocjonująca ballada.

Radosny rytm serwuje nam Innocent Man. Idealnie nadawałaby się do radia. Podobne, entuzjastyczne brzmienie znajdziemy też w Ego oraz Arrow. w pierwszym z nich usłyszymy jak muzyk rapuje. Poziom Eminema to nie jest, ale wyszło mu całkiem nieźle. Drugi utwór może się z początku wydawać mroczny, ale przy refrenie wszystko się zmienia.

 

Kolejna ballada As You Are z pianinem i basem w tle wyszła Rag’n’Bone’owi ładnie. I tylko tyle. Ale bardzo przyjemnie się jej słucha. W Grace usłyszymy więcej klawiszy. Zwrotki wydają się nudne. Dopiero przy refrenie się rozkręca. Niestety nie jest to ciekawa propozycja. Szybko się o niej zapomina. Pełne tajemnicy Bitter End ma w sobie lekko rock’owe brzmienie. Ciekawe może być to, że brytyjczyk umieścił jeden utwór zaśpiewany a capella. Podstawową wersję płyty kończy Die Easy. Słuchając go wydawało mi się trochę dziwne bez części melodycznej.

Za pierwszym razem album wydał mi się miałki. Nie wyróżniający się niczym. Miałam wrażenie, że wszystkie utwory to jeden cały. Brzmią one bardzo podobnie. Aczkolwiek z każdym przesłuchem u mnie zyskuje. Najsilniejszą stroną tego wszystkiego jest oczywiście głos. A ja do wokali Brytyjczyków mam niesamowitą słabość. Każdą kompozycję słucha się z przyjemnością. Taka łagodna podróż. Niestety brakuje tutaj takiego wielkiego „boom”, które sprawiłoby, że bardziej patrzyłabym przychylniej na to wydawnictwo. Jednak sądzę, że może być to najlepszy debiut tego roku.