Rock in Summer w Warszawie [RELACJA + FOTORELACJA]

W tym roku, po trzyletniej przerwie do Parku Sowińskiego w Warszawie powrócił festiwal Rock in Summer. Skład prezentował się bardzo zachęcająco: Sonbird, Welshly Arms, BØRNS, Cigarettes After Sex i Nothing But Thieves. Nie wypadało wręcz się tam nie pojawić.

Na Rock in Summer wybrałam się z redakcyjną koleżanką Marią, która zrobiła cudowne zdjęcia zdobiące tą relację. Do Warszawy jechałyśmy z Poznania, ponieważ dzień wcześniej również byłyśmy razem na koncercie (ale to już zupełnie inna bajka…). Niestety wakacje to czas sporych utrudnień na kolei, dlatego nasz pociąg dotarł do Stolicy godzinę później niż było to zaplanowane. Wskutek tego nie miałyśmy możliwości dotrzeć na występy Sonbird i Welshly Arms. A szkoda, bo to podobno zacne były widowiska. Pozostaje żałować i wyciągnąć wniosek na przyszłość, aby kupować bilety na wcześniejsze pociągi.

Gdy dotarłyśmy na miejsce, na scenę miał wkroczyć 26-cio letni amerykanin BØRNS. W styczniu tego roku wydał swój drugi studyjny album „Blue Madonna”, który został bardzo dobrze przyjęty zarówno przez fanów, jak i krytyków. Amerykanin słynie z ekspresji na scenie oraz nietuzinkowych strojów. Jak zaprezentował się w Warszawie? Moim zdaniem niestety przeciętnie. Od artysty nie było w ogóle czuć energii i zaangażowania w występ. Wszystkie jego ruchy wydały mi się wcześniej już wypracowane i przemyślane. Niemniej tłum zebranych fanek reagował żywo, spontanicznie i niezwykle głośno. Piski słychać było przez cały występ.

Następny zespół, który miał pojawić się na scenie był przez wielu określany jako pewien fenomen. Na długo przed wydaniem pierwszej długogrającej płyty mieli rzeszę wiernych fanów i wyprzedawali koncerty. Mowa oczywiście o Cigarettes After Sex. Gdy wyszli zza kurtyny było jeszcze jasno, co zupełnie nie pasowało do ich delikatnej, nastrojowej, przez niektórych określanej jako „pościelowej” muzyki. Na szczęście ta czwórka chłopaków z Teksasu wie, jak zrobić niesamowity, intymny klimat w każdych warunkach. Nie minęła chwila, a publika stała (oraz siedziała, bo Park Sowińskiego to amfiteatr z płytą i miejscami siedzącymi) niczym zaczarowana. W połowie koncertu jednak słońce postanowiło udać się na spoczynek, a w ciemności wieczoru i oszczędności świateł na scenie jeszcze łatwiej było oddać się popowo-ambientowym dźwiękom zespołu.

Muszę przyznać, że po takiej dawce melancholii miałam ochotę udać się już do domu, ale przecież czekała mnie jeszcze główna gwiazda. Nothing But Thieves, którzy wnioskuję, że lubią wracać do Polski. Zagrali już kilka zarówno klubowych jak i festiwalowych koncertów w naszym kraju w przeciągu ostatnich lat. Nie dziwne jest więc, że to właśnie przed nimi Park Sowińskiego zapełnił się niemal całkowicie. Gdy tylko pojawili się na scenie rozległ się gromki okrzyk zachwytu, a wraz z pierwszymi dźwiękami gitary zaczęła się zabawa. Widać było, że zarówno zespół jak i fani czują się świetnie, i to nie tylko na skacząc i tańcząc podczas żywszych piosenek, ale także bujając się w rytm taktu, gdy tempo zwalniało i grane były ballady. Absolutnie nie żałuję, że zostałam.

Takie powroty jak Rock in Summer zdecydowanie zaliczają się do tych udanych. Oby do następnej edycji!