„STARAMY SIĘ WYDEPTAĆ SWOJĄ WŁASNĄ ŚCIEŻKĘ” – ESBEN AND THE WITCH [WYWIAD]

Muzyka Esben And The Witch to mieszanka post rocka, dream popu i post punka. Mroczny i ciężki klimat ich kompozycji ma w sobie zarazem coś baśniowego. Nieprzypadkowo więc nazwa grupy została zaczerpnięta od tytułu jednej z tradycyjnych duńskich bajek. W listopadzie ubiegłego roku wydali swój piąty studyjny album zatytułowany „Nowhere”, a już za tydzień, 9 marca w Warszawie będziemy mogli zobaczyć i posłuchać ich na żywo. Z tej okazji porozmawialiśmy z Thomasem Fisherem, gitarzystą grupy.

 

„Nowhere” jest waszym drugim albumem wydanym pod skrzydłami Season of Mist. Czy zmiana wydawcy miała na was jakiś wpływ?

Nie, nie powiedziałbym tego. Staramy się wydeptać swoją własną ścieżkę i Season of Mist bardzo nam w tym pomaga. Od początku staramy się otaczać ludźmi, którzy rozumieją naszą wizję i zdają sobie sprawę, że niewiele można zyskać dzięki nadmiernej ingerencji z zewnątrz. W praktyce lubię myśleć, że ich zaangażowanie może otworzyć oczy kilku ludziom na to, co robimy. W sumie taki był plan.

„Nowhere” zaczyna się słowem „Light” (‚Światło”) a kończy piosenką zatytułowaną „Darkness (I Too Am Here)” („Ciemność (ja też jestem tutaj”)). Czy jest to celowy zabieg?

To było coś, co wyszło, gdy utwory zaczęły nabierać swojego ostatecznego kształtu. Nie jest to efekt zamierzony, po prostu tak się złożyło.

„Dull Gret” jest bardzo emocjonalnym i poruszającym utworem. Powiedz, o czym opowiada.

Inspiracją był obraz Bruegela. Jego przesłanie i zarazem znaczenia starego flamandzkiego przysłowia, które zainspirowało artystę do namalowania obrazu jest nieco niejednoznaczne. Sięgnęliśmy więc po tą ideę, ten obraz i chcieliśmy opowiedzieć to po swojemu, kiedy Rachel zaczęła dodawać swoje słowa i emocje. Niedawno mieliśmy podczas trasy dzień wolny i pojechaliśmy zobaczyć ten obraz w całej jego chwale w Antwerpii. To było świetne, metaforycznie, jakby zamknęło pewien krąg wydarzeń.

Wasz debiutancki album „Violet Cries” był na pewno mroczny, ale można na nim znaleźć jaśniejsze, bardziej euforyczne momenty. Jednakże z czasem wasza muzyka stała się cięższa i jeszcze bardziej mroczna. Jak do tego doszło?

Nie mamy żadnego tematu przewodniego, na każdym albumie staramy się pracować nad czymś nowym. Myślę, że wiele zmian nastąpiło, gdy staliśmy się bardziej pewni siebie podczas występów na żywo. Ale jeśli chodzi o tą mroczność, to nie sądzę, by wiele się zmieniło przez te wszystkie lata. Nie chcemy, by nasza muzyka była niewiarygodnie ponura, chcemy, by zawierała jaśniejsze momenty nadziei i zestawiała ze sobą te przeciwności ze sobą. To jest to, co chcieliśmy eksplorować 10 lat temu, gdy zaczynaliśmy i to, czym nadal jesteśmy zainteresowani.

Na nowym albumie, w przeciwieństwie do poprzednich, praktycznie nie ma akcentów elektronicznych. „Nowhere” jest bardzo gitarową płytą. Co spowodowało tą zmianę?

Cóź, właściwie to myśleliśmy o tym, żeby dodać jakieś syntezatory i elektronikę na „Nowhere”, ale gdzieś po drodze się to zgubiło. Kiedy teraz słucham tego albumu zgadzam się, że brzmi bardzo gitarowo i ciężko, ale to nie było naszym zamiarem, gdy zaczynaliśmy go nagrywać. Na początku, gdy pisaliśmy takie piosenki jak „Golden Purifier” zaczynaliśmy od nakładania wielu warstw syntezatorów, a ostatecznie skończyło się to na zastąpieniu ich bardziej klimatycznymi elementami, takimi jak niskie dźwięki gitarowych dronów czy rozpraszającej się perkusji. Wydaje mi się, że skończyło się tak, że album podążył w bardziej ostrym, szorstkim kierunku, z mniejszą ilością chwil na wytchnienie dla słuchacza niż poprzednie płyty.

„Nowhere” było wydane w 10-cio lecie waszej kariery. Czy to czyni ten album szczególnym?

Nie widzę żadnego powiązania między tym albumem a faktem, że robimy muzykę już od 10 lat. Po prostu pracowaliśmy razem, a ten swoisty „punkt orientacyjny” pojawił się sam. Chociaż „punkt orientacyjny” brzmi niesamowicie pretensjonalnie w tym sensie, więc może nie punkt, a drogowskaz. Niemniej, wielki znak.

Jak czujecie się po 10 latach wspólnej pracy?

Czuję bardzo wdzięczny mając tych dwoje ludzi w moim życiu. To była absolutna przyjemność współpracować i przeżyć tyle razem. Niech to trwa.

Jakie są wasze plany na przyszłość?

Nic konkretnego na ten moment. Mamy na horyzoncie kilka koncertów, ale poza tym nic więcej nie jest zaplanowane. Osobiście chciałbym mieć trochę czasu dla siebie, pograć na gitarze, bez zamiaru stworzenia z tego niczego konkretnego. Jako samouk uważam, że takie granie dla samego siebie, eksperymentowanie, odkrywanie nowych możliwości i poszerzanie horyzontów jest bardzo ważne. Łatwo jest pozostać przy starych, sprawdzonych schematach, ale staram się tego unikać na ile to tylko możliwe.

Warszawa to ostatni przystanek na waszej obecnej trasie. Planujecie coś specjalnego na to wydarzenie?

Cóż, nie zaoferujemy więcej niż po prostu nasz występ na żywo. Żadnych fajerwerków ani konfetti. Ale występ będzie jak najbardziej doszlifowany i wypracowany po dwóch poprzednich trasach. Nie mogę się go doczekać.