[FELIETON] Polsce zawsze wiatr w oczy.

Ile ludzi, tyle opinii – standardowo. Eurowizja budzi skrajne emocje od lat, choć im dłużej jej się przyglądam, tym bardziej wydaje mi się, że co roku jest gorzej. Nie od dziś wiadomo, że rączka rączkę myje a dzięki układom można zajść naprawdę daleko – i właśnie ten koncert piosenki doskonale to potwierdza. Kraje głosujące po sąsiedzku, głosy oddane za polityczne uśmieszki, skrajne utwory o wydarzeniach światowych. Ale czy w tym roku mamy rzeczywiście do czego się przyczepić?

Choć powinno być to muzyczne święto, to już od dawien dawna nim nie jest. Eurowizja spełnia jednak swoje zadanie – budzi skrajne emocje, wywołuje skandale, przez co nie schodzi z ust publiczności a na pierwszych stronach portalskich gazet zostaje na długo. Tegoroczna edycja wyjątkowo zabolała naród polski, który niezależnie od sytuacji zawsze musi mieć najgorzej, zawsze im piach w oczy, szklanka zawsze do połowy pusta. Jak nie Kurski, który wybiera swoich pupilków, to pary jednopłciowe się całują na wizji (przecież nie wypada, nie obnoście się. Ale wcześniej wspomniany prezes i jego – która to już żona? To wtedy super, składamy najserdeczniejsze gratulacje), to sami pod sobą dołki kopiemy, śmiejąc się z naszych reprezentantów, zwycięzcy ćpają w greenroomie i nie powinni byli wygrać, albo jak w tym roku – przyjaciele nas zdradzają. Ale czy rzeczywiście?

Nie milknie echo wczorajszego głosowania – jak się okazało, nie wiadomo z jakiej racji. Ukraińskie jury nie dało nam nawet jednego punktu – jak oni śmieli, skoro my głodnych nakarmiliśmy, spragnionych napoiliśmy a bezdomnym dach daliśmy? Bo przecież wyznacznikiem wdzięczności narodu ukraińskiego jest jakaś śmieszna punktacja na śmiesznej imprezie, która z muzyką od dawien dawna ma na bakier. Bo z Eurowizji zrobiło się targowisko próżności, a świeci się ostatnimi czasy raczej nie talentem. Właśnie, może ubierzmy tak za rok polską reprezentację jak w tym roku Panią z Hiszpanii? Jak się nie uda, to znaczy że naprawdę nas nie lubią, bo broń boże piosenki przecież mamy doskonałe. A efekty specjalne jeszcze lepsze. Niech może następnym razem zadba o nie ktoś inny niż dziecko Kurskiego w półfinałach.

Pomińmy fakt, że z głosowania publiczności to właśnie od Ukrainy (jako jedynej, notabene) nasz kraj dostał komplet punktów. Ukraina jest niewdzięczna. Wygrała tylko dlatego, że jakiś kretyn ze wschodu postanowił spełnić swoje dziecięce marzenie i pobawić się w wojnę. Nie dlatego, że Ukraina od lat wystawia doskonałe pod względem technicznym utwory, które świetnie wpisują się w koncepcję Eurowizji. Wygrywają raz na dziesięć lat od początku XXI wieku, a od – praktycznie zawsze – lądują co najmniej w finale, to chyba nie brzmi znajomo, co Polsko? Prezentują piosenki, które łączą ich słowiańskie tradycje z nowoczesnymi wstawkami – jak w tegorocznym przypadku. Słyszeliście kiedyś lepsze połączenie rapu i folku? To posłuchajcie Kalush Orchestry. 

I przysięgam, jak jeszcze raz usłyszę te kpiące pytanie: „A gdzie oni chcą to zorganizować?” albo jeszcze lepsze: „I co oni myślą, że Polska im pomoże w organizacji?” – to odpowiem bardzo brzydko, że zorganizują to tam, gdzie lądują co roku głęboko zapomniane polskie piosenki eurowizyjne.