Open’er 2018 – podsumowanie z przymrużeniem oka!

Czas letnich festiwali rozpoczął się z pierwszym dniem czerwca, gdy wystartowała kolejna już edycja Orange Warsaw Festival. Jednak to nie jedyny koncertowy przystanek, który zainteresuje każdego fana muzycznych doznań. Tydzień temu dobiegł końca Open’er Festival. A my mamy dla Was podsumowanie – pod kątem muzycznym, organizacyjnym okiem festiwalowicza a nie redaktora!


Muzyczne aspekty:

★ Sigrid zgarnęła tytuł najlepszego występu, od razu po jego zakończeniu. Norweżka w trampkach, jeansach, białym T–shircie i bez make up’u (mając na koncie „tylko i aż” dwie EP–ki) totalnie mnie kupiła swoją charyzmą i talentem. I nie tylko mnie, bo Tent pękał w szwach, a młodziutka wokalistka nie kryła łez wzruszenia.

★ Noel Gallagher (i zespół o nazwie High Flying Birds) zagrał zarówno najciekawsze utwory z ostatniego albumu, ale i na prośbę fanów także te napisane jeszcze dla Oasis – co zdecydowanie warte było usłyszenia, ale nie porwało mnie to na tyle, by chcieć drugi raz się wybrać.

★ MØ i Alma (pozwolę sobie umieścić je razem, bo to dobre koleżanki, które wkrótce razem zagrają w Polsce) to dwa naprawdę dobre koncerty. Pierwsza z nich porwała Main Stage, druga rozpaliła Tent do czerwoności. Każda z Pań gra coś zupełnie innego, ale ma w sobie urok, który kupuje się w całości.

★ Nick Cave (and The Bad Seeds) udowodnił, że potrafi doskonale zagrać, nawet jeśli musi zrobić to w pełnym słońcu – a nie tego oczekiwali fani. Jednak jego perfekcjonizm, talent i charyzma poradziły sobie bez zarzutu, a fanki pojawiające się na scenie za sprawą wokalisty, pewnie do teraz w to nie wierzą.

★ Arctic Monkeys wypadli blado – nie zawiedli mnie, ale nie zachwycili tak jak tego oczekiwałam jako długoletnia fanka. Było dobrze, trochę przewidywalnie i ciasno – bo był to jeden z najbardziej obleganych koncertów. Liczyłam na coś więcej, ale Alex wydawał się być ostrożny w ruchach i emocjach – po tym występie potrzebuję kolejnego, niefestiwalowego, żeby móc zobaczyć potencjał i w pełni go docenić.

fot. Zuzanna Sosnowska

★ Superorganism z pozoru hipsterzy, ale jednak tworzący muzykę niepodporządkowaną obecnym trendom, czyli coś co warto zobaczyć.

★ David Byrne zrobił spektakl – i udowodnił, że nie trzeba świecić gołym tyłkiem, mieć mnóstwo efektów i atrakcji, by skraść show.

★ Furia, choć mogłoby się wydawać że na Open’erze z przypadku, to przetarła ścieżki dla black metalu i kto wie – może za rok Alter Art zdecyduje się na więcej zespołów z tego gatunku? Bo licznie zebranej publiki nie można im odmówić! Dead Cross również cieszyło się ogromną widownią, więc szanse są naprawdę ogromne!

★ Jak dla mnie na festiwalu zbyt dużo było rapu – co prawda niekiedy był on dobry (Post Malone), ale występy Migos i Taconafide nie przekonały mnie do tego gatunku. Szczególnie nie rozumiem fenomenu tych drugich (uszy więdną na samą myśl), ale podobno koncert na Open’erze był ich ostatnim – mam nadzieję, że to nie plotki!

★ Depeche Mode i Massive Attack to klasyka sama w sobie – spodziewasz się solidnego występu i taki właśnie dostajesz. Kawał dobrej, muzycznej przygody. W sumie, mogę dopisać tu także Gorillaz, którzy są marką samą w sobie.

fot. Zuzanna Sosnowska

★ Kaleo grają pięknie, urzeka swoim głosem – a do tego wokalista ubrany w polską koszulkę sprawia, że nie możesz się oprzeć ich muzyce. To wyjątkowy zespół, który nawet nie wypada, ale trzeba usłyszeć chociaż raz.

★ Beat Stage skradły w tym roku Panie – chociażby Anna czy B. Traits. Dodatkowo organizatorzy podnieśli sobie poprzeczkę, ulepszając oświetlenie i dźwięk.

★ Z polskich akcentów na wyróżnienie zasługują Coals, Kasia Lins, Kortez, Baasch, Bass Astral z orkiestrą, Rosalie.

★ Dawid Podsiadło gra fajnie, muzyka wpada w ucho – i ta nowa, i ta starsza. Rozumiem jego stres pierwszym występem po prawie dwuletniej przerwie, ale jego sucharów nigdy nie zrozumiem. I chyba nie chcę.

★ Bruno Marsa można kochać lub nienawidzić, ale każdy po jego koncercie zgodnie przyznawał, że robi show jak mało kto. W końcu tych kilkanaście ciężarówek musiało coś przywieźć, a było tam chociażby konfetti i mnóstwo fajerwerków.

★ Na koniec Years & Years i przeuroczy Olly na czele. Istna zabawa, dzikie tańce, ogromny ścisk i ból w sercu, że chłopaki zagrali jedynie na Tencie, gdy scena główna była pusta.

★ Odesza zamknęła festiwal jak należy – głośno, z przytupem, elektronicznie. Idealnie na koniec, by pozbyć się resztek sił towarzyszących Ci po tych czterech dniach bez snu.

fot. Zuzanna Sosnowska

Niemuzyczne aspekty:

★ Na uwagę (i uznanie!) przede wszystkim zasłużyła w tym roku pogoda, która dopisała jak nigdy. Ciepłe dni i chłodniejsze wieczory idealnie sprzyjały gorącej atmosferze towarzyszącej pod każdą ze scen.

★ Ciekawym pomysłem można nazwać powstałą aplikację, która również umożliwiała kupowanie picia i jedzenia. O ile ze zdobyciem napojów nie było większych problemów i nie towarzyszyły temu gigantyczne kolejki, to z szybszym zjedzeniem nie było szans. Zamówienia z aplikacji tworzyły drugą wielką kolejkę, która prędzej czy później sprawiała, że aplikacja padała.

★ Dla niejadka, jakim jestem, festiwale muzyczne to zawsze ciężki orzech do zgryzienia. Nie jestem w stanie znaleźć czegokolwiek do jedzenia, ale tym razem było inaczej. Open’er zaserwował najróżniejsze rozmaitości (choć czasami w kosmicznych cenach) i nawet ja byłam zadowolona, a co najważniejsze – najedzona!

★ Podobno kolejki były wszędzie: do jedzenia, do toalet i do autobusów, które wiozły na teren festiwalu. Owszem, tłumy były, bo w końcu festiwal się wyprzedał, ale to było całkiem do przewidzenia. I wbrew pozorom, wszystko szło sprawnie – przynajmniej z mojej perspektywy. Ulicznych korków nie dało się uniknąć, 140 tysięcy ludzi jechało w tym samym kierunku, ale samo dotarcie do zapewnionych transportów nie było dla mnie problemem ani tym bardziej skorzystanie z różowych toitoiów – może dlatego, że oczekiwałam czegoś jeszcze gorszego?

★ Dużo było fajnych atrakcji poza muzycznych jak chociażby muzeum, stand–up, silent disco, strefa kibica, teatr, strefa NGO. Jednak bardzo mało czasu pomiędzy koncertami (i w ogóle) spowodowało, że osobiście zdążyłam pojawić się tylko przy ostatniej z wymienionych atrakcji.

★ Heineken Stage postawiłabym gdzieś daleko, a najlepiej jak najdalej od terenu festiwalu. Zagłuszał niemiłosiernie, szczególnie te dobre (i polskie) występy na Firestone, ale nie tylko.

★ Na wielki minus Alter Art zasłużył sobie za niezapełnienie luki po Glass Animals. Nie mówię tu o dodatkowym koncercie, ale chociażby przeniesieniu Years & Years z Tenta, skąd ludzie dosłownie się wylewali. Logistycznie było to możliwe, bo ich nieobecność ogłoszono już w środę.