„Staramy się nie ograniczać czymkolwiek.” – wywiad z Caville

Caville – tandem twórczy rodem ze Śląska. Panowie tworzą muzykę niezwykłą, a ja miałam przyjemność o nią podpytać. W rozmowie pojawiły się tematy inności, pandemii, kreatywności. Sprawdźcie sami!

  1. Jak opisalibyście się czytelnikom, którzy Was nie kojarzą?

Tom: Jesteśmy zespołem konceptualnym; to jest dosyć istotne, ponieważ każda płyta jest zupełnie inna i z każdą płytą zmieniamy wizerunek i stylistykę muzyczną. Lubimy eksperymenty, osadzamy piosenki w konkretnym świecie, do którego dopisujemy symbolikę.

Wojtek: Na scenie również jesteśmy charakterystyczni – muzycznie, ale też ze strojami. Coś co mnie dodatkowo wyróżnia to fryzura. Nasz duet nie jest czymś klasycznym: niewiele duetów to podział na muzykę plus wokal, a do tego perkusję.

Tom: Chcemy bazować cały czas na takiej formie. Myślimy o tym, żeby dołączył do nas ktoś na basie, ale to byłoby typowo koncertowo.

  1. Od kiedy działacie muzycznie? Opowiedzcie o swoich początkach.

Wojtek: Ja z muzyką jestem związany od szóstego roku życia. Najpierw przez rok uczęszczałem do ogniska muzycznego, potem skończyłem szkołę muzyczną pierwszego stopnia na instrumentach perkusyjnych. Do dzisiaj żałuję, że nie zdecydowałem się na kontynuację nauki, ale tak bywa. Potem samodzielnie doskonaliłem swoją grę na perkusji. Gdyby to podliczyć, to od 20 lat obracam się w świecie muzyki.

Tom: Ja podobnie. W wieku siedmiu lat zacząłem grać na skrzypcach. Nie zostało mi z tego dużo, bo stwierdziłem, że muzyka klasyczna to jednak nie jest to, ale pomogło mi to w rozwoju muzycznym. Swoje teksty zacząłem pisać plus minus w wieku dziewięciu, może dziesięciu lat, jednak dopiero w wieku osiemnastu lat zacząłem interesować się muzyką na poważnie: sprawdzać syntezatory, programy komputerowe. Przed Caville miałem dwa projekty muzyczne. Jeden nazywał się Fleuron, a drugi Eyelids. To były jednak projekty, w których zawsze wokalistką była kobieta; finalnie w obu zakończyliśmy współpracę. Pod koniec aktywności Eyelids doszliśmy do wniosku, że przydałby się nam perkusista, a jako, że z Wojtkiem znaliśmy się już z obozów letnich, to pomyślałem, że to dobry pomysł. Śmieszna sytuacja, bo na próbie, na której postanowiliśmy, że będziemy szukać perkusisty, to ja od razu pomyślałem o Wojtku. Okazało się, że nasza managerka Wilk zna go ze szkoły i kiedy w ten sam dzień odwoziłem ją do klubu na imprezę, to akurat Wojtek tam był. Wspólnie zagraliśmy jeden koncert, bo przygotowywaliśmy się na festiwal. Eyelids się rozpadło, ale w trójkę z managerką zdecydowaliśmy, że musimy dalej kontynuować. To właśnie wtedy powstało Caville, ja się przerzuciłem na wokal i tak się to potoczyło.

  1. Skąd wzięła się nazwa zespołu?

Wojtek: To ja wpadłem na nazwę, która pochodzi z książki, którą napisał Tomek. Był to horror pod tytułem „36” i główna postać w książce miała na imię Caville. Stwierdziliśmy, że jest to dobra nazwa zwłaszcza, że kiedyś czytałem artykuł, w którym było napisane, że bardzo wiele zespołów robi tak, że otwiera książkę na danej stronie i szuka słowa, które im odpowiada.

  1. Jak najlepiej określić muzykę, którą tworzycie?

Tom: Trudne pytanie… Gdyby próbować ją sklasyfikować gatunkowo, to gatunkiem przewodnim jest alternatywny pop, bo jest tam dużo melodyjności, jednak czerpiemy z różnych gatunków. Wojtek słucha innej muzyki niż ja, cięższej, sporo hip-hopu, klasycznego rocka. Ja słucham dużo indie, trochę elektroniki, więc to się miesza. Na pierwszych dwóch albumach to był electropop, posiłkowaliśmy się syntetycznymi brzmieniami. Teraz, już podczas tworzenia nowego materiału, podchodzimy do sprawy bardziej organicznie. Na drugim albumie znajduje się piosenka, którą wspólnie napisaliśmy – „Art Déco”, i jest ona grana na ukulele. Od tego rozpoczęły się poszukiwania. Ja teraz bardziej zaprzyjaźniłem się z pianinem, gitarą. Dla nas najważniejsza jest konceptualność – lubimy operować konkretnymi metaforami czy symbolami. Staramy się nie ograniczać czymkolwiek.

  1. Jesteście barwnymi osobami. Nie boicie się opinii innych?

Wojtek: Nie wiem… Kiedyś ktoś zapytał mnie, czy dużo osób zaczepia mnie na ulicy ze względu na moją fryzurę. Stwierdziłem wtedy, że nie jest ich wiele, ale jeśli już ktoś zaczepia, to taki był mój zamysł, żeby odstawać od wszystkich i zwracać na siebie uwagę. Lubię być oryginalny, dlatego jeżeli komuś się coś nie podoba, to uważam, że ma do tego prawo i nie mogę nikomu narzucić opinii. To, że mi się coś podoba nie znaczy, że wszyscy to zaakceptują. Nie miałem nigdy przykrej sytuacji, więc jeśli taka się wydarzy to nie wiem jak sobie z nią poradzę.

Tom: Ja zawsze podziwiałem to w Wojtku, staram się od niego uczyć tego podejścia. Ja w tej kwestii jestem bardziej wrażliwy i czasem trudno jest mi konfrontować się z opiniami innych. Obecnie staram się zmieniać; świadomość i pewność siebie jest dla mnie istotna i jeśli ja się czuję w porządku z tym, jak wyglądam i nikogo tym nie krzywdzę, to opinia innych schodzi na drugi plan. Z muzyką jest inaczej – ludzie mają nas oceniać i mówić, czy im się to podoba i ewentualnie przyjmować nas z otwartymi ramionami. Drobne hejty pojawiły się w zeszłym roku, z czego się w sumie ucieszyliśmy, bo to znaczy, że ktoś ma jakąś opinię na ten temat.

Wojtek: Wydaje mi się, że nie mieliśmy jeszcze żadnej ekstremalnie przykrej sytuacji, z którą mieliśmy sobie poradzić. Trochę negatywnych komentarzy pojawiło się pod naszymi teledyskami. Uważam, choć oczywiście tego nie popieram, że Internet jest takim miejscem, w którym hejt ma swoją przestrzeń. Lepiej żeby to się działo w sieci, niż żeby ludzie mówili sobie takie rzeczy prosto w twarz.

Tom: Staramy się to przekuć w coś dobrego. Dużo mówimy o inności, żeby pokazać, że inny nie równa się zły.

  1. Wasza twórczość jest bardzo artystyczna. Czym/kim się inspirujecie?

 

Tom: Na każdej płycie inspirowałem się czymś innym. W tej chwili najbardziej inspirują mnie własne przeżycia, doświadczenia, ale też to, co się dzieje dookoła. Słucham historii Wojtka, słucham historii innych znajomych, obserwuję i analizuję siebie i wszystko wokół. Inspirują mnie też drobne rzeczy. Jedna piosenka na trzecią płytę powstała w Macu. Jadłem lody o smaku słony karmel i wtedy poczułem ten smak bardzo intensywnie. Powiedziałem parę razy do siebie „słony karmel” i traktując to symbolicznie, dopisałem sobie do tego całą historię, na podstawie której napisałem piosenkę. Jeśli chodzi o kwestie muzyczne to inspiruje mnie muzyka indie i pop, ale też muzyka, która jest nieoczywista. Czasem jest to hip-hop, czasem jazz, czasem dancehall. Ogólnie bazuję na twórczości takich zespołów jak Everything Everything, Alt-J, Glass Animals, Half Alive, Metronomy, Florence + The Machine, czy Chet Faker.

Wojtek: Ja głównie opieram się na tym, co tworzy Tomek. Jak dostaję demo to staram się powymyślać do niego różne rzeczy. Słucham bardzo dużo rocka. Staram się jednak, żeby to, czego słucham, było różne od tego, co tworzymy, żeby nie powielać schematów, tylko tworzyć coś nowego.

  1. Skąd pomysł na dołączenie do projektu My Name Is New?

Tom: Do projektu My Name Is New dołączyliśmy z poprzednim zespołu. Nasza wokalistka znalazła reklamę i postanowiliśmy wysłać im piosenkę. W tym samym momencie poznaliśmy naszą managerkę Wilk, i wszyscy bardzo staraliśmy się sprostać zadaniom zleconym nam przez My Name Is New, dzięki czemu zostaliśmy w czołówce zespołów. Wtedy był też bardzo ważny dla nas festiwal, na którym Wojtek pierwszy raz z nami grał, a na którym My Name Is New miało swoją scenę – Naturalnie Mazury Festiwal. Zaraz potem zespół Eyelids się rozpadł, ale zdecydowaliśmy, że chcemy dalej współpracować z My Name Is New i wysłaliśmy pierwszą piosenkę w ramach Caville. „Feromony” wydaliśmy w październiku 2019 i od razu zaczęliśmy rozmawiać o płycie. Okazało się, że My Name Is New chce tworzyć swoją wytwórnię. Wiedzieliśmy, że pierwszą płytę wydamy z nimi, podpisaliśmy kontrakt i tak w grudniu zeszłego roku wydaliśmy już drugi album pod MNIN.

  1. Co dało Wam dołączenie do My Name Is New?

 

Tom: Na pewno przez pierwszy rok bardzo dużo możliwości dodatkowych: koncertów, festiwali, projektów.

Wojtek: Nasze teledyski nie wychodzą na naszym koncie, tylko są puszczane na kanale YouTube KayaxTV, co nam bardzo dużo daje, bo automatycznie docieramy do większej ilości odbiorców. W czasie pandemii graliśmy też koncerty, np. w warszawskiej Stodole. Kayax pomógł nam też w projekcie pobocznym, Młoda Muzyka Pyta.

  1. Czym różniło się wydanie albumu “Pinakoteka” od waszej debiutanckiej płyty “Freakshow”?

Wojtek: „Freakshow”, jak sama nazwa wskazuje, był dość szalonym projektem. Od samego początku, w którym się spotkaliśmy do momentu, w którym powstała płyta, minęło parę miesięcy, więc wszystko było w zabójczym tempie. „Freakshow” było preludium naszego zespołu i pokazało nam, jak wiele rzeczy nie potrafimy robić i ile trzeba się nauczyć. Zagraliśmy kilka koncertów, ale inaczej gra się w nowym składzie. Na „Pinakotece” z większym spokojem podchodziliśmy do wielu rzeczy.

Tom: „Freakshow” to była nauka, „Pinakoteka” była bardziej dojrzała, ale wszystko to jest tak naprawdę ciągły proces dorastania. Teraz jesteśmy świadomi jak nigdy wcześniej.

  1. Opowiedzcie proszę o procesie powstawania „Freakshow”.

 

Tom: Kiedy stwierdziliśmy, że zakładamy Caville, bardzo pospieszyliśmy się z pewnymi decyzjami i to był błąd. Ja miałem dużo dem, które tworzyłem pod poprzedni projekt i tak sobie leżały i stwierdziłem, że na nich będziemy bazować płytę. Druga połowa albumu powstała później i cały ten proces to była ciężka praca, ale trwał jedynie jedną jesień, czyli kilka miesięcy. Z perspektywy czasu wiem, że to jest za krótko, żeby powstała dobra płyta. Dla mnie to było dużo negatywnych emocji: smutku, złości, rozżalenia, a także próba zamknięcia za sobą przeszłości – coming of age.

  1. Między „Freakshow” a „Pinakoteką” jest rok.  Nie baliście się, że to za krótka przerwa?

Tom: Nie myśleliśmy o tym za bardzo, przez pandemię ciężko było nam ruszyć do przodu, więc jako że tworzenie przychodziło z taką łatwością, naturalnym było, że nie będziemy się wstrzymywać z kolejnym materiałem. Teoretycznie pierwsza wersja „Pinakoteki” była gotowa miesiąc przed wydaniem „Freakshow”. Potem powstało jeszcze wiele piosenek, ale chcieliśmy jak najszybciej przejść w inny klimat.

Wojtek: Tak naprawdę to był proces wybierania utworów pod kątem tego, co chcemy przekazać tym albumem. Czy szybko? Nie wiem. Nie mieliśmy możliwości wyjść z „Freakshow” na żywo, więc nie doszliśmy do momentu, w którym trudno nam się grało ten materiał, natomiast siedzieliśmy w domu, więc zostało nam tylko tworzenie. Sądzę, że z trzecim albumem nie będziemy się aż tak śpieszyć, mimo że Tomek już dawno ruszył z procesem twórczym. Teraz będziemy skupiać się na tym działaniu kreatywnym.

  1. „Pinakoteka” jest inspirowana sztuką malarską. Dlaczego?

 

Tom: Gdy wypuściliśmy pierwszy singiel, „Feromony”, i mieliśmy jedną z pierwszych prób koncertowych, to zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak ten zespół ma wyglądać. Doszliśmy do wniosku, że nie chcemy być cały czas cyrkowi, więc będziemy zmieniać koncept z płyty na płytę. Pamiętam, że Wilk i Wojtek rozmawiali o tworzeniu muzyki na podstawie obrazów. Ja byłem sceptyczny, bo nie wiedziałem, jak się za to zabrać, ale podobał mi się zamysł tworzenia świata pod ten motyw. Następnie nadeszła kwestia czytania o nurtach malarskich i artystach. W marcu 2020 miałem przełomowy moment, w którym napisałem piosenkę „Renesans” i poczułem, że dam radę pisać o obrazach.

Wojtek: Było też parę singli, które podsunęło ten pomysł. To nie było tak, że usiedliśmy i stwierdziliśmy „A dobra, wybierzmy sobie parę obrazów i zrobimy z tego płytę”, to tak nie działało. Staraliśmy się znaleźć wspólny mianownik i padło na sztukę.

  1. Podobno matka nie jest w stanie wskazać ulubionego dziecka, a czy Wy jesteście w stanie wskazać Wasz ulubiony utwór z „Pinakoteki”?

Wojtek: No pewnie! (Śmiech). Uwielbiamy nasze wszystkie utwory, ale ja jestem w stanie wskazać mój ulubiony i jest nim „Art Déco” ze względu na ukulele, które w nim jest; jest stworzone przeze mnie i przez to czuję się z nią związany.

Tom: Dla mnie również jest wyjątkowa, bo stworzyliśmy ją razem, i to było takie magiczne, natomiast mi cały czas zmieniają się ulubione piosenki. Ważnym dla mnie utworem jest „Krzykiem”, które było takim momentem personalnego oczyszczenia. Czasem mam tak, że dostaję impulsu i tworzę i tak właśnie było z tym utworem.

  1. Jaki jest Wasz „Plan A”?

 

Wojtek: Gdzieś dotrzeć z naszym projektem. Miałem wcześniej kilka projektów, w których chciałem, żeby wyszło, jednak ze względu na problem z dogadaniem się nie mogły one pójść dalej. To jest pierwszy projekt, w którym czuję, że na tyle dobrze dogaduję się z Tomkiem, że mam ochotę na próbowanie nowych rzeczy. Chciałbym to robić całe życie, więc moim planem A jest to, żeby ten projekt piął się cały czas do góry. Ja nie chcę iść na skróty, uważam, że ciężką pracą jesteśmy w stanie dużo osiągnąć.

  1. Mrok i nieoczywistość to Wasza domena?

Tom: Myślę, że dużo z tego jest w tej muzyce. Nieoczywistości na pewno. Oboje wywodzimy się z takiego muzycznego przedsionka, że byliśmy zawsze eklektyczni w kontekście tego, co słuchaliśmy. Zawsze kiedy tworzę dema to staram się, żeby były one jakieś, żeby nie były typowe. „Pinakoteka” z założenia miała być bardziej pozytywna i popowa, jednak w każdej piosence jest coś na przełamanie. A jeśli chodzi o mrok to „Freakshow” zdecydowanie było mroczne; na „Pinakotece” troszkę z tego zeszliśmy, natomiast ja mam w sobie dużo mroku. Nie wiem skąd on się wziął, ale zawsze lubiłem takie klimaty. Myślę, że walka światła z mrokiem to coś, co może nas określić. Smutne i wesołe piosenki jednocześnie. Wydaje mi się, że takie połączenie obu emocji w jednym utworze jest bardzo mocne i wpływa na emocje.

 

  1. Słuchając „Melancholii” zastanawiałam się jak brzmi historia, dzięki której powstał utwór.

Tom: To była piosenka, która powstała podczas wieczoru, gdy nie umiałem zasnąć, bo wspominałem przeszłość. Z jednej strony tęskniłem za pewnymi rzeczami, z drugiej cieszyłem się, że już ich nie ma. Było tam jednak dużo melancholii i sentymentu. Ten tekst powstał w ciągu dziesięciu minut, opisałem dosłownie stan, w którym wtedy byłem.

  1. Jakie cechy posiada osoba, której moglibyście uchylić bram do swojego „Królestwa”?

Wojtek: Jest to na pewno osoba otwarta, taka, która dogadałaby się z nami. Mówiąc otwarta mam na myśli osobę, która nie jest zamknięta w żadnych ramach. Jest artystyczna, nie idąca w utarte schematy. Ja się z takimi osobami najczęściej i najlepiej dogaduję. Zajawkowicze, pasjonaci, którzy z dnia na dzień wpadają na dziwne pomysły.

Tom: Ale też szczera, lojalna.

  1. Wolicie pisać teksty po polsku czy po angielsku?

Tom: Wolałem pisać po angielsku, ale teraz…

Wojtek: Na „Freakshow” było pół na pół, ale ja mam wrażenie, że angielski mniej przemawia do Polaków.

Tom: Ja dopiero niedawno odnalazłem swój sposób na pisanie po polsku. W tekstach na „Pinakotece” dużo pomagała nam Wilk; teraz uważam, że w obu językach czuję się w porządku.

  1. Jak pandemia wpłynęła na Waszą twórczość?

Tom: Wydaje mi się, że to dlatego „Pinakoteka” jest taka pozytywna. Pandemia sprawiła, że wiele planów się rozpadło, więc chcieliśmy jakoś poprawić humor sobie i ludziom, którzy będą słuchali naszego materiału. Przez pandemię mamy też niestety dużo mniej doświadczenia koncertowego.

Wojtek: Przekazanie naszej twórczości było trudne, a naszą mocną stroną jest energia, którą przekazujemy na żywo. Jednak jeśli chodzi o twórczość to to spowolnienie całego świata sprawiło, że można było odetchnąć, przemyśleć parę spraw i stworzyć coś nowego.

  1. Tom, w trakcie pandemii prowadziłeś cykl wywiadów „Młoda Muzyka Pyta”. Skąd pomysł na taki projekt?

Tom: To był pomysł naszej managerki Wilk. Doszliśmy do wniosku, że skoro nic nie możemy zrobić, no to przynajmniej spróbujemy dowiedzieć się czegoś o rynku muzycznym, żeby pomóc nie tylko sobie, ale też początkującym zespołom. Transmisje były dostępne dla każdego, więc kto chciał, ten skorzystał.

  1. Czego prywatnie słuchacie?

Wojtek: Wszystkiego! Głównie rocka: Red Hot Chilli Peppers, Organek, Billy Talent. Generalnie słucham od hip-hopu, po reggae, od zagranicznych, po polskich artystów. Staram się puszczać sobie zmiksowane playlisty, żeby odkrywać nowe rzeczy.

Tom: Ja słucham wielu artystów, trudno wymienić. Kiedyś byłem psychofanem Paramore. Teraz wszystko, co mnie inspiruje to też moje ulubione zespoły; Everything Everything, Glass Animals, Alt-J, Half Alive, Twenty One Pilots, Florence + The Machine, Metronomy…

Wojtek: Ja staram się zapisywać utwory, których Tomek nie zna, a które mogłyby być dla nas inspiracją.

Tom: Fajnie jest inspirować się wieloma rzeczami, nawet tymi mało oczywistymi.

  1. Jakie macie plany na 2022?

Tom: Chcemy grać!

Wojtek: Proszę nas otworzyć na koncerty! (Śmiech)

Tom: Chcemy zagrać festiwale, supporty, cokolwiek! Na „Pinakotekę” też mamy kilka planów, chcemy wydać jeszcze jeden singiel i potem coś dodatkowego, specjalnego. Oprócz tego zamierzamy dalej tworzyć.

Wojtek: Potrafimy tworzyć teledyski, potrafimy pisać piosenki, teraz przyszła pora nauczyć się grać w klubach, na plenerach, wszędzie. I tego nam życzę.