Recenzja: The Weeknd – Beauty Behind the Madness

INFO:

Artysta: The Weeknd

Tytuł: Beauty Behind the Madness

Premiera: 28 sierpień 2015

Wytwórnia: XO Records

Gdyby ktoś mi rok temu powiedział, że najgorętszym artystą tego roku będzie Kanadyjczyk The Weeknd, popukałabym się w czoło, a swojemu rozmówcy kazałabym wrócić na ziemię. Znany z trzech mixtape’ów („House of Balloons”, „Thursday”, „Echoes of Silence”) i jednego albumu „Kiss Land” wokalista nie był materiałem na światową gwiazdę. Niby z modnym wyglądem, ale jakiś taki wycofany. No i zaopatrzony w ciekawe piosenki, które mogłyby stawać niczym ość w gardle słuchaczom przyzwyczajonym do prostych i łatwych do zanucenia przebojów. A jednak…

Najpierw duet z nową idolką Ameryki (uroczą Arianą Grande), potem utwór na soundtrack do najgłośniejszego filmu ostatnich miesięcy („Fifty Shades of Grey”), następnie wyprodukowany przez hitmakera, Maxa Martina, kawałek o intrygującym tytule „Can’t Feel My Face”. Mniej więcej tak wyglądały ostatnie miesiące w wykonaniu The Weeknd, które teraz ukoronowane zostały albumem „Beauty Behind the Madness”. Płyta ta może dać nam odpowiedź na pytanie, czy Abel jeszcze trochę namiesza.

Ciekawiły duety. Na „Kiss Land” zasłuchiwać się można jedynie w „Live For” nagranym z Drakiem. Tu oferta przedstawia się lepiej. „Losers” z brytyjskim wokalistą i muzykiem Labirynthem to kawałek, który posiada spokojne, niemalże balladowe zwrotki i wyrazisty, taneczny refren. Całość wieńczy niemalże orkiestrowe zakończenie. Od pierwszego przesłuchania zakochałam się w „Dark Times”, piosence będącej dalekim kuzynem „Earned It”, w której udziela się Ed Sheeran. Jest to eleganckie nagranie, w którym wokale obu artystów idealnie razem grają. A te pojawiające się co i raz pojedyncze dźwięki gitary elektrycznej? Magia! Na tle tego utworu zawodzi nieco „Prisoner” z Laną Del Rey. Melancholijny wokal Amerykanki nie do końca pasuje mi do tej elektronicznej ballady (wolę Lanę w klasycznych brzmieniach), chociaż jej mówiony fragment należy do moich ulubionych momentów albumu.

Sporo na „Beauty Behind the Madness” naprawdę udanych, porządnych piosenek. Dobrze słucha się wyprodukowanego przez Kanyego Westa rhythm’and’bluesowego numeru „Tell Your Friends”, które jest najmniej nowoczesnym nagraniem na nowym krążku The Weeknd. Niezmiennie zachwycam się pościelowym, niegrzecznym „Often”, które poznaliśmy już w zeszłym roku. W pozytywnym świetle zaprezentowały się także takie kompozycje jak popowe (!) „Can’t Feel My Face” obdarzone refrenem, który nie chce wylecieć z głowy; zróżnicowane „The Hills” oraz spokojne „As You Are” i „Angel”. Wciąż dobre wrażenie robi wzbogacone orkiestrową melodią „Earned It”.

Niestety, z drugiej strony otrzymujemy porcję utworów, które albo nic po sobie nie zostawiają, albo które przelecą gdzieś w międzyczasie, a o ich istnieniu dowiadujemy się spoglądając na tracklistę. Do takich nagrań należą chociażby „Acquainted”; jakby podebrane Edowi Sheeranowi gitarowe „Shameless”; chcące być odebrane jako mroczny, tajemniczy kawałek „Real Life” oraz taneczne, ale poniżej weekndowego poziomu „In the Night”.

Dużo się spodziewałam po albumie „Beauty Behind the Madness”. The Weeknd zdążył oczarować mnie swoim debiutem „Kiss Land” a przede wszystkim wydanymi wcześniej mixtape’ami (zebrane zostały pod szyldem „Trilogy”). Tegoroczne wydawnictwo utalentowanego Kanadyjczyka sprawia wrażenie płyty, która chce zadowolić dwa obozy: starych fanów Abla oraz tych, którzy polubili go za sprawą ostatnich singli. W efekcie otrzymujemy wypełniony po brzegi album, który jako całość broni się średnio. Wykreślić kilka kawałków, pozostałych słuchać pojedynczo i głowa do góry. Następnym razem będzie pewnie lepiej.

 

MOJA OCENA:

[yasr_overall_rating size=”large”]

OCENA CZYTELNIKÓW:

[yasr_visitor_votes size=”large”]

Recenzja pochodzi z bloga The-Rockferry. Zapraszam do przeglądania strony, na której znajdziecie ponad 590 różnych recenzji i innych muzycznych tekstów.