Jakub Kusior to jeden z najlepszych gitarzystów fingerstylowych w Polsce. Na swoim koncie ma wiele własnych kompozycji, jedną płytę długogrającą i dwie EPki. Spotkaliśmy się zaraz po jego występie z Ralphem Kaminskim podczas Orange Warsaw Festival, żeby porozmawiać o przeszłości, występie w talent show i planach na przyszłość.
W jakim wieku zacząłeś przygodę z gitarą?
Wydaje mi się, że w wieku 14 lat. Od początku sprawiało mi to dużą łatwość, więc po roku zacząłem grać techniką fingerstyle i po półtorej roku zająłem II miejsce na ogólnopolskim festiwalu Fingerstyle Feeling w Kaliszu. Wystąpiłem tam ze swoją kompozycją, nikt mnie tam nie znał więc byłem niespodzianką tego wydarzenia i wspominam to bardzo miło, choć to dawne dzieje.
Czy kiedykolwiek zdradziłeś gitarę na rzecz innego instrumentu?
Zdradziłem na 6 lat, dla klarnetu. Zawsze chciałem grać na gitarze, ale nie dostałem się na gitarę do szkoły muzycznej, tylko przyjęli mnie na klarnet, jednak ciągle miałem w głowie gitarę. Od niedawna gram też na ukulele, ponieważ okazało się być to potrzebne. Jest to dosyć prosty instrument, więc nauka nie zajęła mi wiele czasu.
Twoje gitary mają imiona?
Kiedyś o tym myślałem, ale koniec końców ich nie nazwałem. Zawsze żartowałem sobie, że gitara to moja dziewczyna ale nie doczekała się nigdy swojego imienia.
Grałeś już na Spring Break w Poznaniu i w ramach Sofaru, również w Poznaniu. Który z tych występów wspominasz najlepiej?
To były dwa zupełnie inne wydarzenia. Spring Break to była dla mnie duża rzecz, ponieważ to drugi, zaraz po Songwriter Łódź Festival, festiwal, na którym wystąpiłem z własnym materiałem. Pamiętam, że chodziłem szczęśliwy po mieście, słuchałem innych wykonawców, zagrałem dobry koncert i czułem się świetnie. Poznałem mnóstwo fantastycznych ludzi, więc czego chcieć więcej. Sofar to mniejsze wydarzenie, grałem w Fundacji Malta. Trafiłem na słuchającą publiczność, ale większość ludzi biorących udział w tych koncertach to osoby zafascynowane muzyką. Sofar jest specyficzną formą, ponieważ na koncert idziesz w ciemno, nie wiedząc, kto będzie grał. Co za tym idzie, łatwo się rozczarować. Wydaje mi się, że ja publiczności nie rozczarowałem.
Masz na swoim koncie kilka EPek, jednak jak do tej pory świat nie ujrzał longplaya na którym można by było usłyszeć Twój głos. Dlaczego?
Mój pierwszy longplay był instrumentalny. Należy on już do mojej przeszłości, ponieważ ja oddzielam etapy w swoim życiu. To był etap, w którym grałem fingerstyle. Tamta płyta zawierała 10 moich kompozycji. Potem zacząłem śpiewać i powstały dwie EPki, „Far Away” i „Szczere Serce”. Nad płytą długogrającą pracujemy i plan jest taki, żeby wejść do studia jesienią tego roku. Nie chcę mówić kiedy płyta wyjdzie, bo dużo zależy od tego, jak potoczą się prace postprodukcyjne, bo różnie z tym bywa. Taki jest plan i tego się trzymam.
Który nurt muzyczny jest Ci najbliższy? W czym czujesz się najlepiej?
Wydaje mi się, że nie mam jednego nurtu którego słucham wyjątkowo często. Mam twórców, których kocham. Zaliczam do nich między innymi Bena Howarda czy Matta Corby’ego. Ostatnio odkryłem artystę, który nazywa się Nick Mulvey i bardzo mi się podoba jego płyta. Są to bardzo różni stylistycznie wokaliści, więc szukam rzeczy, które mi odpowiadają i z którymi się identyfikuję. Nie słucham konkretnego gatunku i nie tworzę w konkretnym stylu. Nie zamykam się na gatunki.
W wieku zaledwie 17 lat zostałeś półfinalistą Must Be The Music a Twoim talentem zachwycał się Adam Sztaba. Jaki wpływ na Twoje życie miał ten program?
To było dla mnie bardzo fajne doświadczenie. Mam miłe wspomnienia, ale czy to się jakoś specjalnie przełożyło na moje życie – nie wydaje mi się. Byłem młody i nie wiedziałem, że mogę funkcjonować jako muzyk i grać swoje koncerty bez konieczności brania udziału w tym programie. W moim małym mieście, Szczytnie, wszyscy mówili, że nie da się dostać do Must Be The Music. Stwierdziłem, że ja pójdę i się dostanę. Wierzyłem w to i się dostałem. Fajna przygoda, ale myślę, że gdybym teraz miał wybierać to wybrałbym drogę grania swoich autorskich koncertów. Praca krok po kroku ma więcej sensu, bo można dużo ominąć podczas dużego skoku, jakim jest występ w talent show.
Utrzymujesz kontakt z kimś z programu?
W programie poznałem Marcina Czerwińskiego i to z nim do tej pory utrzymuję kontakt. Poznaliśmy się na precastingu w Katowicach. Do Olsztyna nie zdążyłem, więc pojechałem na Śląsk. Zrobiliśmy sobie z tatą wyprawę w dzień dziecka. Marcina skojarzyłem w Katowicach, a potem spotkałem go w dniu nagrywania castingów w Warszawie. Rano zaspałem i zjechałem na śniadanie. Otworzyła się winda i zobaczyłem ogromną kolejkę ludzi. Marcin ćwiczył wtedy dużo na siłowni i był koksem śpiewającym urocze piosenki. Wypatrzyłem go w tłumie i stwierdziłem, że podejdę, zagadam żeby wkręcić się w kolejkę i zjeść wcześniej. Plan się powiódł, pogadaliśmy, zjedliśmy razem śniadanie i spędziliśmy cały dzień w swoim towarzystwie. Oboje byliśmy razem w półfinale. Kontakt utrzymujemy do tej pory, więc z głupoty typu jedzenie wyrosła znajomość trwająca do dziś.
Twój kanał na yt do pewnego momentu to sama muzyka, bez słów. Kiedy doszedłeś do wniosku, że czas zacząć śpiewać?
To było bardzo naturalne. Zarzekałem się, że nigdy nie będę śpiewał ale pewnego dnia komponowałem kolejny utwór i przyszedł mi do głowy pomysł, żeby do tego zaśpiewać. Spróbowałem, spodobało mi się, więc później raz tylko śpiewałem, raz grałem, aż doszedłem do wniosku, że śpiewanie, granie i pisanie tekstów sprawia mi więcej przyjemności niż samo granie fingerstyle.
Wolisz pisać po angielsku czy po polsku? Która z tych opcji jest dla Ciebie łatwiejsza?
Do pewnego momentu naturalne dla mnie było pisanie po angielsku. Kiedyś słuchałem głównie muzyki zagranicznej, więc myślałem, że dobre piosenki to piosenki śpiewane w języku obcym. Sam chciałem mieć dobre piosenki, więc tak się to układało. Ostatnio jednak zacząłem otwierać się na polski i tu się spełniam bardziej niż pisząc po angielsku. Śpiewając po polsku jestem w stanie bardziej zjednoczyć się z publicznością na koncertach i czuję, że wyrażam się w swoim języku, więc jest to swobodniejsze, chociaż pisanie po polsku jest dla mnie trudniejsze niż pisanie po angielsku. Teraz pracuję raczej nad tekstami w naszym języku.
Teledysk do „Kiedy” ma ponad 23 tysiące odsłon. Uznajesz to za sukces czy jeszcze nie czas na otwieranie szampana?
Chyba nie, chociaż cieszę się z każdej odsłony i z tego, że ktoś słucha mojej muzyki. Nie kontroluję statystyk, raczej skupiam się na tym, co tworzę. Chcę nagrać długogrającą płytę, a social media żyją własnym życiem. Wycofałem się z mediów społecznościowych i sporadycznie coś wrzucam.
Szykujesz jakąś trasę po Polsce z solowym materiałem czy może najpierw płyta potem koncerty?
Gram raczej pojedyncze koncerty, nie myślę o trasie. Generalnie do wakacji odpoczywałem od swojego koncertowania i skupiałem się na tym, co chcę teraz zrobić. Trasa nie wiem kiedy będzie, ale pewnie kiedyś będzie.
Wolisz grać koncerty klubowe czy festiwale?
Wiesz co, ja chyba ogólnie lubię grać. Wszędzie to są koncerty, trochę innego typu i z trochę inną atmosferą. Przewagą koncertów klubowych jest to, że w klubie ludzie przychodzą na ciebie i możesz się spodziewać ich reakcji. Na festiwalach jest to wszystko bardziej ruchome, więc nigdy nie wiesz czy dana osoba słyszała coś wcześniej.
Jak to się stało, że trafiłeś do My Best Band In The World?
Dostałem taką propozycję i po zastanowieniu się doszedłem do wniosku, że w sumie czemu nie. Najtrudniejszym elementem był dla mnie makijaż i późniejsze jego zmywanie. U Ralpha pierwszy raz zetknąłem się z mocniejszym makijażem. Co innego w telewizji przed nagraniem nałożyć podkład i puder, żeby się nie świecić, a co innego malować kredką powieki i nakładać mnóstwo brokatu na twarz.
Czujesz się porównywany do Pawła Izdebskiego?
Nie odczułem tego za bardzo. Ralph bardzo miło przywitał mnie w zespole na koncercie w Palladium, przedstawiając mnie jako nowego członka zespołu. Nie spotkałem się z porównywaniem. Wydaje mi się, że zostałem przyjęty raczej pozytywnie, chyba, że o czymś nie wiem.
Jak to jest współpracować z Ralphem Kamińskim? Czy jego utwory sprawiły Ci jakąś trudność zarówno pod kątem chórków jak i muzycznym?
Formy muzyczne są dosyć skomplikowane, bo dużo się w nich zmienia. Trudności technicznych raczej nie miałem, po prostu musiałem zapamiętać sporo szczególików, o które Ralph dba w każdym numerze. Na początku grałem skupiony, teraz przychodzi mi to naturalnie, bo przyzwyczaiłem się do materiału. Chórków bałem się bardziej, ale Paweł przekazał mi tajemną wiedzę na temat śpiewu, żeby wszystko wyszło tak, jak wyjść powinno.
Jak wrażenia po występie na OWF?
Dwa lata temu byłem na OWF jako słuchacz. Chodziłem pod Warsaw Stage czy Maina i myślałem, że fajnie by było kiedyś tam zagrać. Wczoraj wróciłem po koncercie i stwierdziłem, że kurczę… zagrałem… już po wszystkim. Zrobiłem to bez większych emocji. Nie zrozum mnie źle, bardzo się cieszę, że zagrałem, ale przychodzi czas, kiedy takie rzeczy się chyba po prostu dzieją i to jest ok. Myślę, że bardziej bym to przeżywał gdybym zagrał tam promując swoją debiutancką płytę, bo cała presja i odpowiedzialność spoczywałaby na mnie, a w sytuacji gdy gram jako jeden z muzyków to dokładnie wiem za co jestem odpowiedzialny i wykonuje jak najlepiej potrafię swoje partie w zespole. Na tym jestem skupiony. Publiczność Orange Warsaw Festiwal przyjęła nas bardzo ciepło i cudownie się dla niej grało.