Swiernalis to jeden z najbardziej obiecujących muzyków na polskiej scenie alternatywnej. Nie było o nim słychać przez blisko rok, do czasu gdy w maju wypuścił nowy singiel. Spotkaliśmy się w upalne sobotnie popołudnie w Poznaniu i porozmawialiśmy o przeszłości, planach na przyszłość i kapeluszach.
Od wydania Draumy minęły już blisko 2 lata. Gdzie byłeś przez ten czas?
Mniej więcej rok od wydania płyty spędziłem na koncertach. Byliśmy w przeróżnych miejscach i było rewelacyjnie. Równo rok temu wróciłem do Poznania, wyprowadzając się z Warszawy. Był to dość ciężki czas, miałem dosyć hardcorową wizytę w szpitalu, gdzie spędziłem sporo czasu i od tamtej pory troszeczkę przewartościowały mi się pewne sprawy, dużo rzeczy się pozmieniało. Muzycznie też, bo zdałem sobie sprawę z kilku rzeczy. Był to dość intensywny etap, więc na dobrą sprawę dopiero jakoś pół roku temu wróciłem na nowo do robienia muzyki i do życia.
Kiedyś tworzyłeś w projekcie Lord And The Liar. Co skłoniło Cię do zmiany? Dlaczego postanowiłeś jednak działać solo i pod swoim nazwiskiem?
Zmiana na moje własne nazwisko wynikła z kilku rzeczy. Po pierwsze zdecydowałem się pisać teksty w języku polskim, co nie korespondowało z nazwą projektu. Nazwa sama w sobie wywoływała dużo problemów, od zapowiadania koncertów po różne błędy w nazewnictwie. Poza tym jest to lekkie oddzielenie się i stylistycznie i formalnie od tego co było. Teraz czuję trochę większy luz, bo wiem że granie jako Swiernalis w żaden sposób nie zobowiązuje do utrzymywania jednego konkretnego gatunku. Tworzę pod swoim nazwiskiem i jeśli na przykład za sześć lat dojdę do wniosku, że chcę zrobić płytę metalową, disco polo, czy jakąkolwiek inną to wciąż to będzie Swiernalis, bo nazwiska póki co nie zmienię.
Dobrze wspominasz ten czas?
Bardzo dobrze. Nie czuję żeby to był czas zmarnowany. Nauczyliśmy się mnóstwa rzeczy, popełniliśmy wiele błędów, zjedliśmy na tym zęby. Zagraliśmy ponad sto koncertów. Byliśmy w Chorwacji, w Korei, w całej Polsce. Wspominam ten czas raczej z łezką w oku. Tak jak starsi ludzie wspominają studenckie życie, tak ja wspominam Lord and The Liar.
Granie w Hoszpitalu i z innymi muzykami jest dla Ciebie bardziej dodatkiem, czy traktujesz to na równi z solową karierą?
Myślę, że priorytetem zawsze będzie Swiernalis. Jest to mój autorski projekt i traktuję go jako swoje dziecko. Hoszpital i inne projekty w których się udzielam też są głęboko w zakorzenione w mojej świadomości. Przeznaczam na nie mnóstwo energii, aczkolwiek Swiernalis pozostaje priorytetowy. Plusem jest to, że grając w Hoszpitalu mogę z zupełnie innej strony spojrzeć na muzykę, którą robię. Gram tam na basie i śpiewam chórki, więc nie ma tej presji, że jestem liderem i muszę cały czas grać czując, że wszystkie oczy skierowane są na mnie. Trochę wtedy odpoczywam. Inne projekty w jakich się udzielam też traktuję rozwojowo, ale nie ma tu aż takiej napinki jak przy solowym projekcie.
Teledysk do najnowszego singla Pergamin jest bardzo baśniowy, przedstawia inną rzeczywistość. Nawiązuje do konkretnej baśni, opowieści, czy może jest inspirowany Twoją wyobraźnią?
Teledysk jest przełożeniem prastarej legendy, która opowiada o tym, że kiedyś w naszym układzie słonecznym była planeta, która wraz z orbitowaniem odłączyła się od tego układu. Nazywała się Pergaminus i żyły tam istoty trochę humanoidalne, które były bardzo jasne i bardzo przedziwnie funkcjonowały. Klip do Pergaminu jest to lekki flirt z tą legendą.
W takim razie to legenda natchnęła Cię do stworzenia piosenki i nazwania jej w ten sposób, czy powiązanie pojawiło się dopiero przy tworzeniu teledysku?
Nie. Ja miałem swoją koncepcję teledysku, ale dopiero po spotkaniu się z Joanną Martyniuk – scenografką i Maciejem Dydyńskim – reżyserem doszliśmy do wniosku, że to co zaproponowała Joasia jest zupełnie inne i fajniejsze. Wtedy pojawiła się na horyzoncie ta legenda, która idealnie do tego pasowała i super korespondowała z piosenką, którą miałem już nagraną. Tak to wyszło.
Pergamin opisałeś na swoim Facebooku, jako początek nowej drogi. Czego możemy się spodziewać? To znaczy, że nowy album już niedługo?
Jest to znak, że idzie nowe. Myślę, że na Draumie wypłakałem się już z tego, z czego chciałem się wypłakać. Pergamin pisałem już z myślą o pełnym składzie zespołu z którym chciałem grać. W międzyczasie udało mi się właśnie złożyć ten zespół i pozmieniać trochę muzycznie. Kupiłem sobie syntezator, co totalnie zmieniło moje podejście do komponowania. Tak jak wcześniej siadałem sobie z gitarą robiąc muzykę, to w jakiś sposób wymuszało konwencję. Teraz kiedy odpalam syntezator, kawałki już na samym początku brzmią inaczej. Jeżeli do tego dołożymy zespół i producenta, to wychodzi coś takiego jak Pergamin i myślę, że mniej więcej w tym klimacie będzie cały album, aczkolwiek i tak nie udało mi się uciec od tej melancholii. Główny nurt smutnych piosenek będzie podtrzymany.
Czyli brzmienie będzie nowe, ale jednak z tym samym punktem zaczepienia?
Wiesz, to nie jest tak że zjadłem kwasa i zaczynam nagle grać tylko piosenki o czymś innym. Nastąpiła gdzieś tam lekka przemiana. Myślę, że Drauma pozwoliła mi się rozliczyć z pewnym etapem i idzie nowe. Tym nowym jest właśnie to co zaczęło się od Pergaminu.
Wcześniej prawie nie rozstawałeś się ze swoim kapeluszem. W „Pergaminie” nie ma po nim śladu. Pozbyłeś się go tylko na potrzeby klipu, czy to już definitywny koniec tego „związku”?
Kapelusze noszę wciąż. Po prostu nie pasował do scenografii i teledysku. Ostatnio graliśmy w Palladium i miałem kapelusz na sobie, tak mi się przypomniało. Wciąż mam je w szafie, wciąż przeglądam internet w poszukiwaniu nowych. To nakrycie głowy jest dla mnie najsłuszniejszym ze wszystkich. Ostatnio nie nosiłem kapelusza zbyt często, miałem dłuższe włosy i to trochę utrudniało sprawę. Super jest też to, że dzięki nim mogę być trochę wyższy.
Dużo masz tych kapeluszy?
Akurat powiem Ci ile, bo wczoraj się przeprowadzałem i zbierałem wszystkie. Mam ich dwanaście. Ale nie jest to wciąż ta liczba, którą chciałbym mieć. Przydało by się takie osiem na boku, czyli nieskończoność.
Super sprawa, że masz jakiś taki stały element garderoby, znak rozpoznawczy.
Bardzo lubię w tym to, że jak jestem na scenie i mam na sobie kapelusz, nie do końca jestem odkryty, to pozostaje mi ta szczypta intymności. Jesteś tam rozświetlony reflektorami, przed tobą ludzie, jesteś przed nimi w zasadzie nagi mentalnie, ale masz ten kapelusz.
Planujesz jakieś koncerty w najbliższym czasie? Czy dopiero po wydaniu albumu?
Koncerty będą dopiero po wydaniu płyty. Wolę ten czas, który mam teraz poświęcić na aranżowanie różnych nowych pomysłów. Nie ma co się spieszyć. Kiedy wydaliśmy Draumę, miałem straszne ciśnienie na koncerty, co po jakimś czasie uznałem za dość głupie, bo wiele rzeczy chciałem zagrać inaczej. Więc nie ma pośpiechu.
Co inspiruje Cię do tworzenia piosenek? Konkretne sytuacje, czy raczej po prostu siadasz i tworzysz?
Inspiracji do nich w zasadzie nie szukam. Nie parzę sobie indyjskich ziółek, żeby wczuć się w jakiś dziwny klimat i wibracje. Codzienność jest momentami na tyle zaskakująca, to co robią ludzie na co dzień, że wystarczy wyjść na ulice, otworzyć internet, czy po prostu pogadać z kimś. To jest studnia bez dna. Wystarczy że idę gdzieś i usłyszę fragment czyjejś rozmowy, zapiszę to w notatniku i z tego powstaje kawałek. Głównym tematem moich piosenek są sytuacje między ludźmi, więc nie muszę daleko szukać.
Jest ktoś, kto jest Twoją inspiracją muzyczną?
Na tronie głównym w moim panteonie siedzi Tom Waits. Od lat niezmiennie jest to muzyk, który jest moim mistrzem, mimo tego że nigdy w życiu go nie poznałem. Słucham muzyki różnej gatunkowo i geograficznie. Ostatnio na przykład słuchałem Leona Bridges, taki soul, funk, dużo basu. Później cały dzień przesiedziałem z basem i zacząłem robić różne szkice piosenek, gdzie główną rolę odgrywa groove basu. Nie mam formuły, nie mam metody, nie jest tak że w poniedziałek od 17 do 20 siedzę przy instrumentach, tylko to wszystko jest takim randomowym ciągiem zdarzeń.
Jest ktoś z kim marzy Ci się nagranie duetu, lub chociaż wspólny występ na jednej scenie?
Marzy mi się kilka duetów, również pod kątem płyty którą zaczynamy kończyć. Jest kilka osób, które chciałbym mieć w swoich piosenkach, ale wolę tego nie zdradzać. Jeśli plany wypalą, będzie to bardzo miłym zaskoczeniem. Marzy mi się bardzo wystąpienie na tych samych deskach co Tom Waits, ale myślę że to jest nie do zrealizowania. Aczkolwiek do odważnych i naiwnych świat należy.
Stresujesz się występami? Czy po prostu masz to we krwi i jesteś zwierzęciem scenicznym? Mówiłeś o zasłanianiu się kapeluszem, więc chyba jednak trochę tak.
Przeczytałem gdzieś kiedyś, że jeżeli wychodzisz na scenę i czujesz że nie ma stresu, to znaczy, że już Ci nie zależy. Ogromnie stresuję się przed koncertami, również tym że ludzie na nie przychodzą i płacą za bilety, żeby posłuchać mnie i mojego zespołu. Jest to dla mnie straszna odpowiedzialność, więc momentalnie poziom adrenaliny jest pod sufitem. Ale uwielbiam to, kocham, dla takich chwil warto robić muzykę, żeby później wychodzić na scenę i starać się z jak największym ładunkiem emocjonalnym dać ludziom to po co przyszli, a nawet jeszcze więcej. Stres tak jak i inne używki uważam za coś pięknego.
Mieszkasz w Poznaniu, nie ciągnie Cię czasem powrót do Warszawy, która jest centrum muzycznego świata?
Pokochałem Warszawę, mimo że strasznie jej kiedyś nienawidziłem. Mieszkałem tam sporo czasu. Przeprowadziłem się tam w okolicach wydania Draumy i poczułem się jak u siebie. W czerwcu zeszłego roku wróciłem do Poznania i od tego czasu wahałem się mocno czy zostać tu, czy wrócić tam, czy może w ogóle jechać gdzieś indziej. Z racji tego, że udało mi się złożyć tutaj doskonały zespół i z powodu prywatnych spraw postanowiłem na razie się tu ostać. No ale zawsze można jeździć. Trzy godziny autem i jesteś w Warszawie. Trochę brakuje mi tych wieczorów, szczególnie teraz, kiedy jest lato. Tam można wyjść na Plac Zbawiciela i spotkać szesnastu znajomych, ten właśnie wydaje singla, ten wrócił z trasy. Jest to centrum wszystkiego. Sokół kiedyś fajnie śpiewał, że w zasadzie nie jest to centrum kultury, ale centrum biznesu. I tego się trzymam, że kulturę można robić wszędzie.
Chciałam jeszcze zapytać o audycję Sztruks, którą prowadzisz w Radio Afera wraz z Piotrem Kołodyńskim (wokalista zespołu Terrific Sunday). Mógłbyś w skrócie opowiedzieć o czym są wasze audycje i zachęcić ludzi do słuchania?
Audycję Sztruks prowadzę co środę o 20:00 w Radio Afera z Piotrem Kołodyńskim i jest to bardzo ciekawy zbieg charakterów i pasji muzycznych. Piotrek – to co zresztą słychać w jego muzyce, siedzi mocno w brit i indie-popie. Ja z kolei staram się wyszukiwać dużo polskiej muzyki, nowości , rzeczy których byśmy być może nigdy nie usłyszeli. Niedawno odtwarzaliśmy tylko muzykę z winyli. Bawimy się tam mocno, nie ma parcia na to że musi być świetnie. Radio bardzo mnie rozwinęło, trochę inaczej patrzę na muzykę. Odkrywam jak tego jest mnóstwo i jak mocno można się inspirować różnymi rzeczami. Od dziecka kocham radio, słucham go kiedy gotuję i kiedy się kąpię, lubię posłuchać co tam jakiś pan czy pani opowiadają. Polecam posłuchać sobie naszych gimnastyk słowno-muzycznych!