Wśród artystów na polskiej scenie muzycznej jest jedną z bardziej charakterystycznych osób. Madox, bo o nim mówię, wydał właśnie swój nowy singiel S.E.X, co było głównym tematem naszego spotkania. Dodatkowo porozmawiałam z nim o początkach kariery, inspiracjach i programie, w którego jury zasiadał.
Bardzo wcześnie rozpocząłeś przygodę z muzyką. To był Twój własny pomysł, czy może stała za tym rodzina?
Muzyka była obecna w moim życiu odkąd sięgam pamięcią. Od najmłodszych lat byłem energicznym dzieckiem, wszędzie było mnie pełno i kochałem śpiewać. W wieku czterech lat, nasza wychowawczyni szukała dziewczynki, która zaśpiewałaby utwór “To Ty Mamo” – z okazji Dnia Matki. Pamiętam, że przesłuchania trwały długo. Gdy usłyszałem utwór po raz pierwszy, byłem zbyt nieśmiały, by się zgłosić. Przypadek, a może przeznaczenie tak chciało, że między zajęciami pani Ania usłyszała mnie gdzieś w korytarzu, jak śpiewam tę piosenkę. I tak zaczęła się moja przygoda ze śpiewaniem. Choć na początku bałem się kościoła pełnego ludzi, to mama dała mi siłę, aby wyjść i wystąpić. To był moment przełomowy, bo wszyscy w paryskim kościele płakali. Od tamtej pory wiedziałem, że scena jest tym miejscem, gdzie w pełni żyję. To niesamowita wymiana emocjonalno-energetyczna, symbioza między występującym, a publicznością. Moja mama pomogła mi wyjść z moim talentem do ludzi, ale nigdy mnie do niczego nie zmuszała, raczej zachęcała i wspierał.
Skąd wzięła się Twoja fascynacja muzyką?
Moja miłość do muzyki zaczęła się tak naprawdę od Abby. Zresztą przed poznaniem siły muzyki, niewiele pamiętam. Wspomnienia są bardziej postrzępione i zatarte historią czasu. Później przyszła miłość do Spice Girls, Natalki Kukulskiej, Jeżowskiej i Jimmy’ego Sommerville. Moim guilty pleasure w dzieciństwie było słuchanie francuskiej muzyki, a zwłaszcza Mylene Farmer. Ikony francuskiej muzyki, którą po latach odkryłem ponownie i kocham do dzisiaj. “California” była singlem w 1995, a w słowach padało słowo SEX, więc zawstydzony słuchałem Mylen w tajemnicy przed rodzicami. (śmiech). Jako dzieciaka urzekło mnie piękno kompozycji i jak się okazuje dzisiaj ponadczasowa produkcja tego utworu. Zawsze, gdy rodzice szli na zakupy, zostawałem w dziale z muzyką i przy słynnych standach z CD playerami słuchałem na zmianę Spicetek i Mylene.
W jaki sposób powstał Twój pseudonim?
Jako nastolatek prowadziłem bloga. Szukałem pseudonimu, który będzie brzmieć w każdym języku tak samo. Madox zaczyna się na M, tak jak moje imię i nazwisko, więc jest tu korzeń mojego “ja”. I jakby zastanowić się dłużej, to w nazwie kryją się dwa słowa, które pasują do mnie jak ulał, czyli szalony i wół, bo tworząc kieruję się odrobiną szaleństwa i jestem rogaty. (śmiech). Dopiero po latach zdałem sobie z tego sprawę.
Jesteś półfinalistą programu „Mam talent”. Co sprawiło, że poszedłeś na casting?
Miałem 19 lat i chciałem zweryfikować, czy marząc o śpiewaniu nie mam urojeń (śmiech). W tym czasie poza “Szansą na sukces”, “Mam Talent” było jedynym programem, który pozwalał młodym wokalistom zawalczyć o sukces.
Swój pierwszy krążek wydałeś przy współpracy z Grupą 13. Jak doszło do Waszej współpracy?
Nie do końca, tak było. Grupa 13 odezwała się do mnie jeszcze w trakcie trwania programu “Mam Talent”. Część utworów, które powstały we współpracy z Darkiem Szermanowiczem znalazły się na albumie, a poza tym współpracowałem ze świetnym Pawbeats, Ayhamem Dalal i Dynamid Disco. Moja współpraca z grupą 13 rozwiązała się ze względu na odmienną wizję na album. Zawsze podchodzę do twórczości intuicyjnie i jako debiutant wciąż szukałem swojej drogi muzycznej. Wiedziałem jednak, że chcę zrobić album z muzyką elektroniczną, momentami taneczną.
Porozmawiajmy chwilę o Twoim pierwszym albumie, La révolution sexuelle. Chciałeś, żeby był kontrowersyjny czy może „tak po prostu wyszło”?
Zdecydowanie “tak po prostu wyszło” (śmiech). Jestem człowiekiem, który uważa, że muzyka pełni ważną, jak nie najważniejszą rolę w kulturze I społeczeństwie. Sztuka nie może być nudna, powinna przywoływać gamę emocji, opowiadać o tym co czujemy. Jeśli nie ma emocji, to nie możemy tego nazywać sztuką, to zwykły produkt. Artyści powinni być kompasem dla społeczeństwa. Rolą sztuki jest prowokacja do dyskusji, do poszerzania sztucznie wyznaczonych granic tabu, po to by otwierać ludzkie umysły i serca. Moje teksty na pierwszym albumie, to wycinek mojej duszy. To przelane na papier słowa, emocje, które włączyłem w muzykę. Były to historie o bólu, samotności, cierpieniu, tak bliskiej mi wtedy melancholii, świadomości sexualnej i cała masa innych przeżyć. Wizerunkowo natomiast eksplorowałem swoją androgyniczność. To było własne pogodzenie się ze swoją naturą, z tym, że każdy z nas ma w sobie pierwiastek kobiecy i męski. Na początku onieśmielała mnie ta zbyt “kobieca” ekspresja, ale pozwoliła mi zaakceptować w pełni to, kim jestem. Nie potrafię zrozumieć dlaczego seksualność i ciało to tematy tabu. To naturalne zachowania człowieka. “Wszyscy rodzimy się nadzy, a reszta to drag”.
„Qrva” to singiel, który wywołał spore zamieszanie ze względu na tytuł teledysk. Nie bałeś się fali hejtu, która jest widoczna w komentarzach na yt?
Utwór powstał we współpracy z genialnym Adamem Joseph, amerykańskim kompozytorem, autorem tekstów i producentem, którego poznałem przez Nicka Sincklera, z kórym również zasiadałem w “Śpiewajmy Razem, All Together Now”. Adam stwierdził, że marzy by zrobić utwór ze słowem Qrva dlatego, że to słowo, które słyszy w Polsce najczęściej zaraz obok zwrotu “na zdrowie”. Nie wiem jak na poważnie można potraktować ten utwór, dlatego zero/jedynkowe reakcje trochę nas zaskoczyły. Za tym numerem kryją się tysiące emocji, które mnie spotkały ze strony ludzi z polskich wytwórni. Zrobiliśmy do tego pokręcone video we współpracy z Krzysztofem Sierpińskim oraz Grzegorzem Mikrutem z elementami horroru. Od początku do końca, mimo artystycznych elementów, wszystko było robione z przymrużeniem oka tak jak w tekście.
Twój poprzedni singiel „One More Shot” został oficjalnym hymnem wyborów Mister Gay Europe. Jak doszło do tego, że to Twój utwór został wybrany?
Z organizatorami ubiegłorocznej gali “MR Gay Europe”, rozmawiałem na temat finałów, które odbywały się w Polsce. “One More Shot” przypadło im od razu do gustu. Plusem było to, że tak mocno jestem związany ze środowiskiem LGBT+, a w mojej twórczość jest QUEERowa. Być może to był przypadek, a może przeznaczenie. Jestem dumny, że mój utwór został hymnem tak dużego konkursu, który działa na rzecz równości, dla lepszego jutra dla naszych sióstr i braci.
W porównaniu do „Qrvy” Twój wizerunek w „One More Shot” jest dużo dojrzalszy i bardziej męski. Co wpłynęło na taką zmianę wizerunkową?
Męski? Gurl, have you seen me? (śmiech). A tak na serio to QRVA była ukoronowaniem starego wizerunku, tego w jakim kierunku podążałem ze swoim wizerunkiem. Miałem potrzebę ogromnej zmiany, stąd też “staremu” Madoxowi, w kulminacyjnym momencie klipu wyrwano serce. One More Shot było natomiast nowym otwarciem, wskazówką, w którą stronę będę dalej podążać. Powiedziałbym, że wewnętrzna metamorfoza i potrzeba nowego rozpoczęcia po bolesnych doświadczeń.
Masz doświadczenia w życiu zarówno w Polsce jak i Francji. Który kraj jest łatwiejszy do życia jest chodzi o twórczość?
Nie powiem, że robiłem karierę we Francji, byłoby to kłamstwem. Obserwując jednak tamten rynek i branżę muzyczną, jak na całym Zachodzie, nie da się ukryć, że Artystom pozwala się na więcej. Sam fakt, że bez jakiejkolwiek promocji moja twórczość raz na jakiś czas odbija się mniejszym lub większym echem poza granicami kraju, świadczy o tym, że nowatorskie rzeczy wywołują pozytywne emocje w ludziach. U nas jest z tym różnie. Często czułem się tak, jakby ludzie próbowali mi podciąć skrzydła za to kim jestem i jaki jestem. Często od ludzi z branży…
Spotkałeś się w Polsce z jakimikolwiek atakami dotyczącymi Twojej osoby?
Oczywiście, że tak i to nie raz . Mam wrażenie, że jest co raz większe przyzwolenie na nienawiść i przemoc wobec każdego, kto choć odrobinę odbiega od stereotypowego modelu rzeczywistości. Nie tędy droga. Szacunek i miłość są jedyną słuszną drogą dla ludzkości.
Skąd czerpiesz inspiracje?
Przede wszystkim to życie mnie inspiruje. Kiedyś potrzebowałem wielu dni, aby napisać tekst. Aktualnie podchodzę do tego zadaniowo. Gdy dostaję demo utworu od razu wiem, czy uderza w moje emocje, czy nie. Myśląc nad konceptem, nad tekstem zaczynam właśnie od tego, jakie emocje wywołuje we mnie dany utwór. Spisuję sobie frazy, zdania, słowa klucz, które wypływają w myślach i od tego zaczyna się budowanie narracji. Jeśli chodzi o produkcję, to uwielbiam przemycać smaczki z różnych nurtów, które jeszcze nie weszły w mainstream, nie lubię rutyny, to pewne (śmiech)
Czego prywatnie słucha Madox?
Wszystkiego. Począwszy od muzyki POPowej, muzyki francuskiej, alternatywy, na muzyce filmowej kończąc. A jeśli chodzi o konkretnych POPowych Artystów? Co chwilę się to zmienia, w zależności, kto wydaje dobry album. W ostatnim roku przekatowałem albumy Mylene Farmer, Ariana Grande, Mahmood, Bilal Hassani, Kory i Manaamu, Miley Cyrus, Edith Piaf i oczywiście naszej cudownej Mery Spolsky.
Jak walczysz ze stresem i tremą, masz jakieś sprawdzone metody?
Z wiekiem przyszło doświadczenie, które pomaga. Jednakże do dzisiaj mam swoje rytuały. Bardzo ważne są próby z muzykami. Piję dużo wody, staram się wyspać przed koncertem, stawiam również na inhalację, ćwiczenia oddechowe i porządne rozśpiewanie techniczne. W dniu koncertu unikam dymu tytoniowego oraz alkoholu. Staram się mocno uziemić, aby na scenę wyjść pewnym siebie i świadomym.
Gdybyś mógł nagrać jeden utwór z dowolnie wybranym artystą, kogo byś wybrał?
Aktualnie byłaby to Ariana Grande, Mylene Farmer, Madonna, Stromae. Z polskich natomiast Nosowska, Mery Spolsky i Ramona Rey.
Ludzie rozpoznają Cię na ulicy? Słyszysz raczej szepty czy po prostu podchodzą pogadać?
Rozpoznają, czasami wołają, zagadują. Zdarza im się mówić, że im przypominam Madoxa i robi się zabawnie (śmiech)
Przez dwa sezony mogliśmy oglądać Cię w „Śpiewajmy razem. All Together Now”. Jak wspominasz tę przygodę?
Program wspominam fantastycznie, to jedna z większych przygód, jaka spotkała mnie w życiu. Znaleźć się po drugiej stronie, gdy zaczynałem, tak jak ci młodzi, zdolni wokaliści, którzy walczą o swoje marzenia, to jak zatoczenie życiowym kołem. Najważniejsze jest to, że nadal pamiętam, jak to jest być na ich miejscu i przeżywałem tak samo jak oni. Mieliśmy pięknie zdolnych wokalistów, których będę wspominać przez całe życie. Podejmując decyzje kierowałem się sercem i nie ukrywam, że tęsknię za tą niesamowitą energią, którą czuliśmy wszyscy na ścianie. Byliśmy tacy różni. Spędzaliśmy ze sobą ogromną ilość czasu, co jest wręcz przepisem na porażkę, a jednak cała setka jurorów i produkcja żyła w bańce życzliwości, wzajemnego szacunku. Żyliśmy jak w małej utopii, bardzo za wszystkimi tęsknię. Anja Orthodox raz pięknie powiedziała, że po raz pierwszy w życiu była wśród ludzi, którzy absolutnie się rozumieją. To nie jest tak, że siadasz z gitarą, stroisz ją i grasz, bo nasz wewnętrzny instrument jest połączony z naszymi emocjami i tylko drugi wokalista w pełni rozumie co przeżywamy na scenie.
S.E.X ujrzał światło dzienne po roku od premiery „One More Shot”. Co działo się u Ciebie w tym czasie?
Poza programem “Śpiewajmy Razem” i koncertem “Artyści Przeciw Nienawiści” schowałem się za kulisy, pracując nad kolejnymi singlami, w tym chociażby nad S.E.X. Odwiedziłem Londyn, w którym skończyłem pracę nad tytułowym utworem na mój drugi album, zarazem jednym z singlii. Nawiązałem współpracę z duetem producentów ze Wschodu. I oczywiście produkujemy i nagrywamy materiał na nadchodzący krążek, co jest czasochłonne. Szczególnie w momencie, gdy siedzę z muzykami w studio i wywracam ich pracę do góry nogami, bo wpadł mi nowy pomysł (śmiech).
Pomiędzy „One More Shot” a „S.E.X” powstał kawałek „#Emoji” wraz z nietuzinkowym klipem. Co ważne, „#Emoji” jest po polsku. Co sprawiło, że postanowiłeś stworzyć coś w języku ojczystym?
Chciałem zrobić mały prezent fanom, rzadko śpiewam po polsku, ponieważ łatwiej uzewnętrzniam się emocjonalnie po francusku i angielsku. To taki ukłon w stronę naszej polskiej sceny. A że POLACK, który napisał tekst do #EMOJI, genialnie ubiera myśli w słowa, to szkoda było nie wydać tego na reedycji.
Jeden z pierwszych komentarzy, który znalazłam pod „S.E.X” to „Madox, w końcu po francusku!”. Dlaczego tyle czekaliśmy na taką wersję Ciebie?
Zupełny przypadek. Tworząc utwory i wybierając single, kieruję się tym, co mi gra w serduchu. One More Shot było słońcem, które zapaliło się w moim życiu, po zakończeniu współpracy z poprzednim wydawcą, stąd też lekki, pełen szczęścia singiel i klip, bez ciśnienia na trudne metafory i skomplikowaną historię. Chciałem się po prostu bawić. S.E.X. jest już bardzo personalny, rozliczam się ze swoją starą miłością, zapewniam Mamę, żeby się tak nie martwiła, bo będzie wszystko OK, ojcu radzę by pozostało, tak jak dotychczas, przyjaciół zapewniam, że moje serce jest wciąż z nimi, a Boga, że dalej będę „grzeszyć”, a swoje ludzkie potyczki przykryję JP Gaultier. S.E.X. to utwór także o tym, że za każdym razem kiedy upadam, wstaję mocniejszy i silniejszy, po to by trząść Ziemią.
Odnoszę wrażenie, że „S.E.X” jest Twoim najdojrzalszym singlem. Czy to zapowiedź nowej ery?
S.E.X. jest definitywnie zapowiedzią nowej ery. Na albumie prawdopodobnie nie znajdzie się żaden z singli wydanych przed One More Shot, ponieważ zupełnie nie kleją się z resztą albumu. Pod znakiem zapytania również stoi One More Shot, chociaż swoje miejsce na setliście wciąż dumnie dzierży. Cholernie lubię ten utwór. Nowa era będzie na pewno bardzo personalna i pełna kolorów, ale nie zabraknie mroku, za którym tak bardzo tęskniłem. Tylko tym razem w tym mroku nie jestem zagubiony, a świadomie się poruszam.