Czy po pięciu latach od debiutu można powtórzyć swój sukces? Warszawski kolektyw The Freuders pokazuje, że jak najbardziej! Choć od debiutanckiej dwupłytówki „7/7” minęło sporo czasu, zespół wydał kolejny album, „Warrior”.
„Warrior” był promowany przez singiel „Hannibal”, który klimatem kojarzy mi się z latami 80/90, grungem, surowym rockiem. Przyznaję, za pierwszym razem nie byłam przekonana, jednak z każdym kolejnym odsłuchem moja sympatia dla tego utworu wzrastała. Melodyjne, rytmiczne, nieco zuchwałe. Dobre do nocnej jazdy po mieście, sprawdziłam.
Drugim utworem, który wpasował się w moje gusta było „Trauma Coma”, która od razu wpadła mi w ucho. Surowa, choć nieco cieplejsza od „Hannibala”, mocno gitarowa, przywodzi mi na myśl buntownicze lata mojego życia. Oczywiście, tak jak poprzednik, również pasuje do nocnej jazdy, co sprawdziłam odtwarzając kawałek pod rząd.
Drugim singlem z płyty była „Dijuth”. Brzmienie na pozór nonszalanckie, intensywne, wbijające się w umysł. Ciekawe, choć wymaga od słuchacza więcej uwagi, niż chwytliwe radiowe kawałki. Czy to źle? Nie mnie to oceniać.
Niemałe emocje niewątpliwie wywołała ostatnia pozycja z płyty. “Anamnesis III” to pierwszy utwór w historii The Freuders z polskim tekstem, napisanym i zaśpiewanym przez gościa specjalnego, Żurkowskiego. Rzymska trójka w tytule jest nieprzypadkowa, zespół nagrał już dwie części tego kawałka, które znalazły się na poprzednim długogrającym albumie “7/7”, lecz w odróżnieniu do trzeciej odsłony, wpadające w funky “Anamnesis I” oraz spokojniejsze i bardziej harmonijne “Anamnesis II” były całkowicie instrumentalne. “Anamnesis III” jest nie tylko najmocniejsze i najmroczniejsze, ale i bardzo wyjątkowe. Póki trwa wokal, chwilami zapomina się, że to The Freuders. Jednak kiedy utwór na chwilę cichnie, by powrócić z podwójną mocą, nie da się tych dźwięków pomylić z żadnym innym zespołem. Płyta zaczyna się i kończy z przytupem, pozostawiając słuchacza w osłupieniu i z totalnym niedosytem. Nic dziwnego, że “Warrior” zwyczajnie uzależnia.
Co dalej z zespołem The Freuders? Ja zamierzam bacznie przyglądać się ich dalszym poczynaniom, do czego i Was zachęcam, jeśli takie klimaty są bliskie Waszym sercom. Nie rozczarujecie się, gwarantuję.