Years&Years – Palo Santo [Recenzja]

Czy trzy lata to długo? Dla fanów Years&Years to były najdłuższe miesiące w życiu. Tyle czasu minęło bowiem od ich debiutu Communion, do wydania drugiego albumu grupy – Palo Santo.

Zacznijmy od początku, ponieważ jest o czym opowiadać. Palo Santo to nie tylko zbiór kilkunastu piosenek. To koncepcja alternatywnej rzeczywistości, w której tylko wybrani są w stanie się odnaleźć. To nie pierwszy zespół, który zdecydował się na taki ruch. Wcześniej realia innego świata wybrała chociażby brytyjska grupa Bastille przy okazji tworzenia i promocji albumu Wild World. Chłopcy z Y&Y poszli o krok dalej i zadbali o każdy szczegół. Z konta zespołu w serwisie Facebook do fanów wysyłane były wiadomości, na które można było odpowiadać. Ten sposób komunikacji dał miłośnikom grupy dostęp do materiałów związanych z płytą i singlami. Wśród linków znalazły się między innymi nagania na których Olly Alexander – wokalista grupy prezentuje krok po kroku układ taneczny do utworu Sanctify. To nie wszystko, Yearsi na potrzeby swojego nowego świata stworzyli własny alfabet, który kodował tytuły piosenek. Dodatkowo chłopacy zorganizowali przed premierą transmisję live na swoim Instagramie, na której można było z nimi porozmawiać wraz z video – udało się to między innymi jednemu z polskich fanów, który zdecydowanie na to zasłużył, bo tworzy polski fanklub grupy na Facebooku!

Jeżeli wydaje Wam się, że alfabet i komunikacja z fanami to dużo, jesteście w błędzie. Album promuje film krótkometrażowy, opowiadający historię miasta, czy też świata o tajemniczej nazwie Palo Santo. Ktoś mógłby uważać, że tak wiele dodatków do albumu może być próbą zamaskowania słabej jakościowo płyty, jednak nic bardziej mylnego. Palo Santo jest zdecydowanie bardziej przemyślanym albumem niż debiutancki krążek brytyjskiej grupy. Kompozycje są spójne od pierwszego do ostatniego numeru na liście. Nie znajdziemy tu przeskoków pomiędzy smutną balladą do wypłakiwania się w poduszkę, a następującym po niej utworem idealnym do tańca. Wszystko jest doskonale zaplanowane. Olly i reszta ekipy mieli na ten album wizję od początku do samego końca i zdecydowanie udało im się wprowadzić ją w życie. Czuć też, że od Communion minęło sporo czasu. Druga płyta jest zdecydowanie bardziej dojrzałą propozycją, choć fani King czy Shine nie będą zawiedzeni. Możemy zaobserwować też wielką ewolucję jaką przeszedł wokalista – Olly od czasów sprzed wydania pierwszego albumu do teraz. Z nieśmiałego chłopaka w jeansach z grzywą brązowych loków stał się bogiem sceny w czerwonych włosach i odważnych cekinowych kostiumach. Możnaby przyczepić się i powiedzieć, że to przerost formy nad treścią, jednak taka odsłona bardzo mu pasuje i podkreśla jak długą drogę przebył, aby stać się zdecydowanym i pewnym siebie człowiekiem. Zdecydowanie to kupuję i wiem że nie tylko ja!

Pierwszym singlem zapowiadającym nowy album było, wspomniane wcześniej, Sanctify. Muszę się przyznać, że utwór od razu wpadł  mi w ucho, jednak gdy zobaczyłam teledysk – przepadłam. Klip to pięć minut materiału, które wyglądają jak zwiastun dobrego filmu w klimatach postapokaliptycznych. Muzycznie i tekstowo to kawał dobrej roboty. Ten singiel to również zapowiedź klimatów, w których będziemy się poruszać we wszystkich nagraniach. Delikatne popowe brzmienia ustępują miejsca mocniejszym, elektronicznym dźwiękom. Czy to plus? Moim zdaniem tak!

Drugim singlem promującym album jest If You’re Over Me. Propozycja znacznie żywsza od Sanctify i mniej mroczna, jednak w dalszym ciągu wpisująca się w klimaty odczuwalne na krążku. Na uznanie w tym wypadku zasługuje teledysk i zdolności taneczne Olly’ego. Nie sądziłam, że ktoś jest w stanie zatańczyć ten układ i nie zrobić sobie krzywdy, jednak Olly nie wygląda na specjalnie zmęczonego skomplikowanymi ruchami. Utwór jest dowodem na to, że o problemach sercowych można śpiewać inaczej niż wylewając morze łez przy akompaniamencie pianina. Jest to zdecydowanie bardzo miłą odmianą od smutnych ballad, które zamiast podnosić na duchu – kopią leżącego.

Album promują jeszcze dwa single – tytułowe Palo Santo i All For You. Kawałki bardzo się od siebie różnią, ale mimo tego można w nich znaleźć wspólny mianownik – tajemniczość. Palo Santo to mroczny, spokojniejszy utwór, który przywodzi na myśl nocną jazdę autem po mieście z opuszczonymi szybami. All For You to z kolei coś dla fanów rytmów, do których chce się tańczyć. Tę drugą piosenkę z pewnością będzie można usłyszeć na niejednej imprezie w klubie.

Czas na suche fakty na temat opakowania, ale tutaj też nie będę obiektywna. Płyta w wersji deluxe przychodzi do nas w twardym, kartonowym opakowaniu. Kojarzy się trochę z pudełkami od audiobooków. Czymś co zdecydowanie urzeka, jest książeczka zawierająca zdjęcia Ollye’go, Mikey i Emre, oraz teksty piosenek. Krążek jest pomarańczowożółty i ma na sobie nadrukowane tytuły kolejnych utworów. Album występuje w dwóch wersjach – deluxe i podstawowej. Różni je ilość utworów i opakowanie. Podstawowa wersja Palo Santo to 11 piosenek, natomiast opcja deluxe  jest wzbogacona o Don’t Panic, Howl i Up In Flames – które są rewelacyjnymi kompozycjami. Polecam wszystkim zaopatrzyć się w rozszerzoną wersję, ponieważ te trzy kompozycje doskonale dopełniają całość i nie wyobrażam sobie słuchania Palo Santo bez nich na trackliścieNie będę  oceniać pozostałych kompozycji, pozostawię to słuchaczom ze względu na to, że słyszałam mnóstwo skrajnych opinii o każdym utworze z osobna.


Czy warto było czekać na Palo Santo? Moim zdaniem tak. Naprawdę ciężko jest znaleźć jakikolwiek minus, ale ja kupuję nowe wydanie Yearsów (zarówno album jak i jego koncepcję) i proszę o dokładkę!