Fest Festival 2019 – Relacja

Znawcą festiwali nie jestem i pewnie przez długi jeszcze czas nie będę, jednakże, kiedy zorientowałam się, że na moich oczach tworzy się zupełnie nowy format wiedziałam, że muszę tam być. Fest Festival zdawał się być zupełnie nową formą, bardziej europejską, niż wszystko co znam do tej pory. Czy tak było?

Zacznijmy od początku, czyli lokalizacji. Nie chcę zabrzmieć jak skrajnie napuszony lokalny patriota, jednak uważam, że Park Śląski jest jednym z ładniejszych w okolicy. Liczyłam na to, że dekoracja mnie nie zawiedzie i będzie dość ekstrawagancka, a organizatorzy nie zawiedli moich oczekiwań. Zaczynając od kolorowej bramy, za którą rozciągała się ścieżka, nad którą wisiały wielobarwne wstążki (idealne miejsce do zdjęć!), przez główny deptak, nad którym rozwieszono setki łańcuchów świetlnych, kończąc na abstrakcyjnych instalacjach. Może wydawać się, że to sporo elementów, jednak każdy z nich miał swoje miejsce w przestrzeni parku. Każda ozdoba, każdy łańcuch świetlny czy instalacja dodawały magii, a ukryte między drzewami instalacje z hamakami, poduchami i lampkami tworzyły efekt zaczarowanego lasu.

Czas na omówienie tego, co mnie osobiście przekonuje lub odrzuca, czyli kwestie organizacyjne i mające na celu ułatwienie życia festiwalowiczom. Mimo dużej ilości osób nie czułam, żeby na festiwalu było tłoczno, a to dzięki sprytnemu rozmieszczeniu stref z leżakami czy foodtruckami (których wybór był przeogromny i szczerze mówiąc nie wiem, czy znalazłam wszystkie). Ogromny plus leci dla organizatorów za załatwienie beczkowozu z wodą pitną, którą można było odebrać w oznaczonym punkcie. Mała rzecz, a cieszy, szczególnie w pełnym słońcu. Szanuję za inicjatywę i mam nadzieję, że zostanie ona powielona na innych festiwalach.

Festiwal to nie tylko koncerty i Follow The Step doskonale o tym wie, dlatego zadbali o całą masę atrakcji dodatkowych. Ściągnięcie wake parku do centrum miasta? Jak dla mnie strzał w dziesiątkę, sama spędziłam dobrą godzinę patrząc na sportowców. Równie mocno podobał mi się fashion market, w której wypatrzyłam kilka perełek, które pewnie prędzej czy później trafią w moje ręce. Spotkania z autorami w namiocie wydawnictwa W.A.B przyciągnęły wiele osób, tak samo jak instalacje przygotowane przez Muzeum Śląskie. Do kręgów tanecznych wpadłam tylko na chwilę, ale ten widok mam w głowie do tej pory. Światła, scenografia, dźwięki. Wrażenia jak nie z tego świata. Na osobne wspomnienie zasługuje mini-festiwal kolorów, urządzony pod napisem Fest. Podoba mi się fakt, że nie zostało to zrobione ze sceny głównej czy w jakikolwiek inny sposób narzucający poniekąd udział w zabawie. Każdy, kto chciał zostać pokolorowany miał taką możliwość, jednak obyło się bez uszczęśliwiania na siłę.

Kolejnym istotnym aspektem są koncerty, więc czas na omówienie tych, na których byłam. Od początku wiedziałam, kogo chcę usłyszeć i zobaczyć na żywo, więc plan koncertowania był całkiem konkretny. Zaczęłam od występu Arka Kłusowskiego i naprawdę żałuję, że wcześniej nie trafiłam na tego wokalistę. Energia, która została uwolniona jest nie do opisania, a wokal Arka przeniósł mnie do piątego wymiaru. Obiecałam już sobie, że pojadę na kolejny wydarzenie z jego udziałem, choćby nie wiem co się działo. Następnie wybrałam się na BeMy i tutaj również się nie zawiodłam. Przyjemny koncert, choć nie ukrywam, że zespół przegrał z poprzedzającym go wokalistą. Gdzieś w międzyczasie wpadłam na występ Sarsy Tulii, i muszę przyznać, że oba koncerty przyprawiły mnie o gęsią skórkę. W ramach spotkania ze znajomymi skoczyłam na Solara, ale tutaj szału nie było, chociaż to bardziej kwestia mojej raczej znikomej sympatii do rapu. Nastrój poprawiłam sobie koncertem Albo Inaczej, na którego czekałam wyjątkowo intensywnie. Nie zawiodłam się, miłość od pierwszej do ostatniej nuty, dreszcze i moc, jakiej dawno nie czułam. Polecam każdemu, nie wyjdziecie zawiedzeni. Po projekcie Albo Inaczej zostałam pod main stage, żeby posłuchać Organka, jednak po pierwszej piosence przypomniałam sobie, że o tej samej porze na My Name Is New Stage gra Jagoda Kret, więc pobiegłam ile sił w nogach i cudem zdążyłam na trzy ostatnie piosenki. Było warto, Jagoda ma niesamowity wokal i liczę na to, że dowie się o tym cały świat. Następny był JMSN, ale tylko na chwilę, bo o 22 grała Mery Spolsky,której nie mogłam odpuścić pod żadnym pozorem. Zdarłam gardło, straciłam głos, nogi od skakania bolą mnie do teraz. Czy warto było szaleć tak? Tak. Przyznam, że nie dotrwałam do Alana Walkera Lost Frequencies. Zabiła mnie migrena, czego nie mogę wybaczyć sobie do teraz.

Dzień drugi zaczęłam punktualnie od 14:00 pod Silesia Stage, gdzie swój koncert miał Kwiat Jabłoni. Ciężko mi być obiektywną, ponieważ na ten koncert czekałam najbardziej, jednak muszę przyznać, że młode rodzeństwo nie zawiodło. Moje zdarte gardło zostało jeszcze bardziej zdarte, a obolałe łydki błagały o zwolnienie tempa skoków, niestety bezskutecznie. Uwielbiam energię, jaką zespół zawarł na swojej debiutanckiej płycie. Po tym koncercie zostałam pod Silesia Stage, żeby posłuchać Baranovskiego. Przed koncertem znałam kilka kawałków, po koncercie ustawiam się w kolejce po debiutancką płytę. Spod Silesia Stage pobiegłam do Tentu, żeby posłuchać Holaka. Kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że choć lubię pojedyncze utwory, to niestety ten typ muzyki nie jest mi najbliższy, dlatego później postawiłam na Darię Zawiałow. Tutaj wiedziałam doskonale czego się spodziewać, bawiłam się świetnie, więc powodów do narzekań nie mam żadnych. Po Darii zahaczyłam o Lion Babe, której energia mogłaby rozwiązać problem opłat za prąd przynajmniej w Polsce. Więcej niestety nie mogę powiedzieć, bo szybko wróciłam pod Main Stage, żeby zająć odpowiednie miejsce przed gwiazdą wieczoru. Jaden Smith, bo o nim mowa, porwał wszystkich, łącznie ze mną. Czy będę słuchała jego twórczości na co dzień? Szczerze mówiąc, pewnie nie, jednak nie żałuję wzięcia udziału w tym koncercie. Występ Metronomy spędziłam na leżaku w okolicach sceny głównej, zbierając energię na DJ set Disclosure. Tutaj poczułam lekkie rozczarowanie. To nie tak, że koncert był zły, ale nie porwał mnie wyjątkowo. Ot, DJ set. Zupełnie inaczej prezentowała się sytuacja na koncercie Kampu!. Uwielbiam energię tego trio, więc ich koncert był dla mnie idealnym zakończeniem festiwalu.

Czas na lekki minus, bo i taki pojawić się musiał. Nie jestem przekonana, czy stworzenie aż tylu stref tanecznych było najlepszym pomysłem. Momentami strefy te zakłócały sceny, a to chyba nie o to chodzi w festiwalach muzycznych.

Sumując mój przydługi wywód: naprawdę trzymam kciuki za to, żeby za tą edycją poszły kolejne. Fest Festival ma ogromny potencjał i liczę na to, że za rok będę mogła bawić się w tym samym miejscu pod tym samym szyldem. Wiem też, że spora ilość moich znajomych uczestniczących w tym festiwalu ma zdanie podobne do mojego, a to już o czymś świadczy. Fest Festival, byłeś Fest!