Rok 2020 pod względem muzycznym – polskie top pięć!

Choć 2020 nie był ciekawym rokiem ze względu na pandemię, to muzycznie należał do jednego z lepszych. Polski rynek pięknie się rozwinął, a wybranie top pięć nie było łatwym zadaniem. Kandydatów było wielu, a kto zwyciężył?


I. Moja słabość do Rosalie. rośnie z każdym wydanym utworem. Może to wynika z bardzo dobrych tekstów połączonych z jeszcze lepszym wokalem, może to kwestia świetnego r’n’b i soulu w duecie z popem i elektroniką. IDeal to idealny album, którego brakowało na polskim rynku. To album, przy którym ciężko usiedzieć w miejscu. To album, który spokojnie zająłby czołowe miejsca na zagranicznym rynku muzycznym, choć jest w pełni po polsku. To album, który łączy lata współczesne z siedemdziesiątymi – i jest to tak dobre połączenie, do którego wracam z wielką przyjemnością i nigdy nie mam dosyć.

II. Rojka słucham jeszcze od czasów Myslovitz, które minęły bezpowrotnie. I choć do tamtych utworów wracam z sentymentem, to solowe albumy wokalisty również skradają moje serce. To chyba słabość do jego wokalu przeze mnie przemawia, choć nie ukrywam, że Kundel kilkukrotnie mnie zaskoczył. Jest miłość, jest pokonywanie przeszkód i jest tańczący bez końca Artur. To klasyczny Rojek, ale jednocześnie świeży i nietypowy dla siebie.

III. Chrust jest wyjątkowy, tak samo jak jego twórca. Wokal Igora od zawsze mnie hipnotyzował, a jego debiutancki solowy album utwierdził mnie tylko w przekonaniu, jak wrażliwym jest twórcą. To jeden z niewielu głosów, który mnie wycisza, powoduje refleksje i zadumę. Ciepło i szczerość, które biją od wokalisty, sprawiają, że z każdym tekstem lepiej poznaję historię jego twórcy. Igor ma w sobie coś, co sprawia że nie potrafię o nim zapomnieć a jego utwory mogą lecieć godzinami.

IV. Moja wina jest dla mnie zbiorem przeciwieństw: zestawieniem ze sobą nieba i piekła, mroku i światła, dobra i zła. To wybitne, momentami mocne i szorstkie, teksty połączone z nietuzinkowym głosem Kasi, podrasowane jeszcze dobitniejszymi obrazkami. Wszystko to idealnie wpisało się w wydarzenia, które miały miejsca w kraju – co jeszcze bardziej podkreśliło spójność i całą koncepcję albumu, uderzając w serce słuchacza.

V. Z Roguckim miałam zawsze problem, bo nigdy nie było albumu, który przypadłby mi do gustu całkowicie lub wcale. Duet z Karasiem to zmienił i Ostatni bastion romantyzmu w końcu trafił do mojego serca. Nonszalancja Piotra zgrała mi się doskonale z elektronicznymi podrygami Kuby, a duet wypalił dzięki połączeniu doświadczenia i młodego powiewu panów.